Strony

sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział XIX - Ale się porobiło

Otworzyłem oczy. Chwilę nic nie widziałem przez jasne światło, a potem moje oczy się do tego przyzwyczaiły. Leżałem na miękkim łóżku, a pomieszczenie wydawało mi się znajome. No przecież! Jestem w Skrzydle Szpitalnym. Przypomniałem sobie co się zdarzyło przed tym zanim wróciłem do tego czasu. Trzeba przyznać Riddle dobrze mnie wypieprzył, ale gdybym wiedział, że trzeba zrobić coś takiego od początku mojej misji rozegrałbym to inaczej, i nie byłbym tam z trzy miesiące. Szczerze, zastanawiam się, co Riddle sobie myśli o tym, że nagle mnie nie ma, a jeszcze wieczór wcześniej zasnęliśmy obok siebie. Próbowałem usiąść na łóżku, ale zakręciło mi się w głowie, jęknąłem i ponownie się położyłem.

- Pani Maslow, Albus się obudził - powiedział znajomy głos, a moim oczom ukazał się tata.

- Tata? - zapytałem.

Ciągle byłem w szoku, bo jeszcze parę godzin temu byłem w czasie kiedy Voldemort był moim nauczycielem.

- Ostatnio jak tak powiedziałeś zemdlałeś, mam nadzieje, że teraz nie zemdlejesz - powiedział kobiecy, a mój tata zachichotał.

Pielęgniarka Maslow. Wyglądała na niecałe trzydzieści lat. Miała czarne włosy, zawsze związane w luźnego koka, z którego, niektóre pasma włosów się uwolniły i opadały ładnie na twarz. Miała jasną karnację i była dosyć atrakcyjna. Mogę sobie dać rękę uciąć, że niektórzy chłopcy przychodzili tutaj tylko, żeby sobie na nią popatrzeć.

- Spokojnie tym razem postaram się nie stracić przytomności - powiedziałem. - Za dużo razy w moim życiu dzięki meczom quidditcha byłem tutaj i nie miałem przytomności.

- Wracając do twojego przeniesienia w czasie - powiedziała pielęgniarkę. - Będziesz musiał wypić parę eliksirów, żeby nic poważnego ci się nie stało. Przez parę dni możesz mieć zawroty głowy i bóle mięśni.

- Coś jak grypa? - jęknąłem.

Nienawidzę chorować.

- Bardziej coś jak łagodna grypa. Nie zwolni cię to z zajęć lekcyjnych i nawet nie waż się przychodzić tutaj podczas lekcji po eliksir. Te, które ci teraz dam powinny wstarczyć na te parę dni. Chociaż tak naprawdę nie wiem jak długo będą się trzymać te objawy. Mogą kilka dni, tydzień, miesiąc, a mogą tylko dzisiaj. Dawno nikt na tak długo nie przeniósł się w czasie - powiedziała wlewając przezroczysty eliksir do szklanki.

- Czyli, który dzisiaj? - zapytałem.

- 1 września - powiedział mój tata.

- Czyli tam byłem trochę ponad trzy miesiące, a tutaj minęły całe wakacje! I od razu do szkoły. Wystarczy, że tam musiałem się uczyć. Co z tego, że wszystko to już miałem! - krzyknąłem.

- Uspokój się, Albus - skarcił mnie tata. - Powinieneś się cieszyć. Wreszcie zobaczysz twoich przyjaciół. Całe wakacje się o ciebie martwili.

- Tak zobaczę swoich przyjaciół - warknąłem. - Ciekawe co im powiedziałeś, że co mi się stało?! Te wakacje miały być inne. Mieliśmy je spędzić wszyscy razem, bo to ostatnie wakacje, po których musimy iść do szkoły! - krzyknąłem.

Zauważyłem, że pielęgniarka poczuła się zakłopotana, ale dała mi eliksir, który od razu wypiłem.

- To był twój wybór, Albusie - powiedział cicho.

- Owszem, mój. Ale czy na pewno? - zapytałem. - Zrobiłem to dlatego, że nie miałem większego wyboru. Chociaż raz chciałem tobie dorównać, wiesz? Każdy po mnie oczekuje jakiś niesamowitych rzeczy. Jestem najmłodszym synem Pottera, wybrańca, chłopca-który-przeżył, jak kto woli. Oczekują po mnie wielkich czynów. James jest bardziej do ciebie podobny w tej kwestii. Oboje byliście w Gryffindorze, a ja jestem w Slytherinie. Jak widać każdego zawodzę - w moich oczach pojawiły się łzy, których nie zdążyłem powstrzymać. - Chyba, że to się zmieniło, a tak naprawdę jestem durnym Gryfonem - dodałem, a po moich policzkach spłynęły łzy.

- Voldemortem stał się ktoś inny, jeżeli o to chodzi. Ktoś inny stał się złym człowiekiem i przybrał ten przydomek - powiedział tata.

- Kto?

- Jeff Davis.

Jeff? Jak przecież on... Po chwili zdałem sobie sprawę, że to mogła być moja wina. Dzięki mnie poczuł się odrzucony. Pożegnałem go i obiecałem spotkanie po feriach, w szkole. A potem się nie pokazałem w szkole. Zniknąłem bez uprzedzenia. Ten się wkurzył i zaczął być zły.

- Ale nic w historii się nie zmieniło? - zapytałem.

- Nic się nie zmieniło.

- Oprócz przygody na drugim roku - mruknąłem bardziej do siebie.

- Albusie, za pół godziny przybędą uczniowie do szkoły, powinieneś być już gotowy. O, i wiedz, że tak naprawdę wydaje mi się, że ty jesteś bardziej do mnie podobny niż James. Nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru.

Tata wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego, a ja chwilę leżałem skołowany.

Ale się porobiło.

niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział XVII - Czy to koniec?

Następnego dnia w domu Riddle'a nie wyszedłem z pokoju. Zaszyłem się u siebie i tyle. Nie poszedłem na śniadanie, chociaż Błyskotka pojawiła się u mnie już dwa razy, za każdym razem, żeby mnie powiadomić o posiłku odsyłałem ją, mówiąc, że nie jestem głodny.
Siedziałem na parapecie wpatrując się w krajobraz za oknem. Nogi miałem wyprostowane, a w dłoni różdżkę, którą się bawiłem. Nudziłem się tutaj okropnie. Niby mogłem wyjść z tego pokoju, ale nie chciałem spotkać Riddle'a. Nie po tym co wczoraj zrobiłem.
To nie powinno się wydarzyć. Chociaż sam pocałunek był dosyć.. miły. To jest przyszły zabójca, a teraz mój nauczyciel, więc tego nie powinno być.
Przypomniałem sobie miękkie usta Riddle, na moich i automatycznie oblizałem moje suche usta.
Co on ze mną robi?
Ja tutaj nie chcę być. Chcę do domu. Do Scorpiusa. Do mojej, w większości, homofobicznej rodziny. Chcę spotkać Jamesa i Teda, żeby się z nimi kłócić o byle pierdołę. Chcę, żeby moja rodzina była taka jak kiedyś. Dopóki nie okazało się, że jestem gejem. Chociaż.. i tak kontakty z nimi się pogorszyły od kiedy jestem w Slytherinie, ale nie tak dawno. Zresztą patrząc na moją rodzinę. Moja mama, tata oraz wujek George czyli prawdopodobnie też wujek Fred powinni być w tym domu, bo jednak mają tą ambicje i spryt Ślizgonów. Ciocia Hermiona i Rosie mogłyby być Krukonkami, a wujek Ron mógłby być Puchonem. Gdyby każdy z nich był w innym domu nie byłoby tej fantastycznej trójki, za którą każdy się ogląda. Nie byłoby tych fantastycznych przygód, o których opowiadają. Prawdopodobnie moi rodzice nie byliby ze sobą, a mój tata mógłby się zaprzyjaźnić z ojcem Scorpiusa.
Ale tak naprawdę to są tylko głupie marzenia, które nigdy się nie spełnią.
Nawet nie wiem, czy spełni się ta misja. Czy to coś w ogóle da. Niby jednak coś da. Wrócę do domu dopiero wtedy kiedy zmienię Riddle'a, ale kto wie, czy ktoś inny nie zmieni się w Czarnego Pana? I ten schemat się powtórzy. Przepowiednia Trelowney, zdrada Petera, posłanie Syriusza do Azkabanu i tak dalej. Przecież tak może być, a to wszystko co tutaj robię na nic się nie zda.
Zresztą tata sam mówił mi, że igranie z czasem nie jest głupią zabawą, że może coś się stać. Chociaż sam użył zmieniacza, żeby ratować swojego chrzestnego, mnie przed tym ostrzegał. Po za tym i tak nie mógłbym nic zrobić, bo wszystkie zmieniacze czasu zostały zniszczone. Przynajmniej tak myślałem. Wyciągnąłem z kieszeni zmieniacz czasu i mu się przyjrzałem. Przez chwilę miałem ochotę go zniszczyć, bo myślałem, że może wtedy znalazłbym się w domu, ale przypomniałem sobie, że gdybym go zniszczył prawdopodobnie już nigdy nie wróciłbym do domu. Wolałem nim nie obracać, bo wtedy zamiast wrócić do domu mógłbym się cofnąć bardziej w tył.
Usłyszałem pukanie do drzwi, więc szybko schowałem zmieniacz do kieszeni.
- Odwal się Riddle, nie chcę cię widzieć - powiedziałem głośno, żeby usłyszał. - Jeżeli chodzi o to, że nie przyszedłem na obiad to nie byłem głodny - dodałem.
- Nie jadłeś nic od rana - usłyszałem jego głos. - Nie wyszedłeś z pokoju od wczoraj wieczora. Mam prawo się martwić.
- Od kiedy ty się o kogoś martwisz - prychnąłem. - Wydawało mi się, że to ty zawsze byłeś na tym pierwszym miejscu osób, o które się martwisz, a potem była pustka - dodałem.
Usłyszałem otwieranie drzwi. Spojrzałem w ich stronę. Tom wszedł do pokoju. Miał na sobie taką samą, białą koszulę co ja i czarne jeansy. Zamknął drzwi.
- Nie obchodzi mnie co myślisz - warknął.
- Ale czy taka nie jest prawda? - zapytałem. - Każdy w szkole się dziwił, bo na nikogo nie zwracałeś uwagi tylko na nowego Ślizgona. Czemu ja cię w ogóle obchodzę? Teraz to. Kto kazał ci, żebyś mnie wziął do siebie na ferie świąteczne. Profesor Dippet czy Dumbledore? Stawiam na tego drugiego. Od początku myślał, że musimy się jakoś dogadać. Tylko nie mam bladego pojęcia dla czego. A co do szkoły... Ile razy na lekcjach udawałem, że nie czuję twojego wzroku. To samo w Wielkiej Sali. I jasne. Jesteś super przystojny i seksowny oraz nie raz chciałem do ciebie podejść, żeby cię pocałować, ale..
Skończyłem swój wywód zakrywając usta ręką. Ja to powiedziałem? Nie, proszę powiedźcie, że tego nie powiedziałem.
- Ach czyli teraz dowiedziałem się, co o mnie myślisz. Teraz ja powiem co o tobie myślę. Pojawiłeś się w szkole nagle, zaintrygowałeś mnie tym. Znalazłem cię nieprzytomnego w Sali Wejściowej. Potem w Skrzydle Szpitalnym znałeś moje nazwisko przez co chciałem wiedzieć o tobie, więcej i więcej. Kiedy ciebie obserwowałem przez te miesiące zauważyłem, że lubisz się uczyć, ale uwielbiasz też rozrabiać, a kłopoty dla ciebie to nie nowość. Zauważyłem, że cholernie dobrze wyglądasz w koszulach. Potem czułem się.. dziwnie widząc cię z tym Krukonem i na prawdę  nie wiem, co ze mną robisz Wilson, ale mam ochotę cię całować i nie tylko.
- Więc chodź - powiedziałem.
Tom zrobił dwa duże kroki i szybko znalazł się obok mnie. Zaczął mnie całować, a ja odwzajemniałem jego pocałunek. Zaczął pocałunkami schodzić niżej do mojej szyi, przez co dałem głowę do tyłu, aby miał większy dostęp. Potem szybko zaczął odpinać guziki mojej koszuli.

W nocy przebudziłem się w ramionach Toma, zauważyłem, że zmieniacz czasu w moich spodniach zaczął świecić. Powoli, żeby nie obudzić mężczyzny wyszedłem z łóżka. Podszedłem do spodni i wziąłem zmieniacz czasu do ręki. Poczułem, że świat wiruje, a kształty robią się coraz bardziej rozmazane. Następnie znalazłem się w białym pokoju. Nade mną stał mężczyzna podobny do mnie.
- Tata? - zapytałem po czym zemdlałem.

sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział XVI - Rezydencja Riddle'a


Już kolejnego dnia siecią fiuu przeniosłem się do rezydencji Riddle'a razem z nim, oczywiście. Jeżeli o mnie chodzi, serio wolałbym marznąć na dworze w ferie świąteczne niż spędzać je u Riddle'a. Naprawdę dziwnie się czuję stojąc na dywanie w salonie mojego nauczyciela z kufrem w ręku. Wolałbym zostać zakopanym żywcem niż tutaj stać, naprawdę.
Nie rozumiem dlaczego nie mogłem na ferie świąteczne zamieszkać u Dumbledore'a. Chociaż on wie jaką mam misję, więc mógł to uknuć. A Tom jest cholernym kłamcą! Mówił, że rzekomo nie wie po co mam iść do dyrektora, a tam dowiedziałem się, że dyrektor razem z NIM zdecydował się na zamieszkanie u NIEGO.
Jednak cieszę się z tego jak postąpili chłopcy i Jeff. Kiedy mnie znaleźli od razu pytali o co chodzi, a ja wszystko im powiedziałem. Współlokatorzy najpierw uznali, że zauważyli zmniejszoną liczbę punktów i powiedzieli, że mi zazdroszczą, ponieważ będę w domu mega gorącego i przystojnego nauczyciela. Jeff wtedy im przypomniał, że Riddle jest moim najmniej lubianym nauczycielem, zresztą mam chłopaka. W obu czasach, co prawda, ale nie ważne.
Salon był dosyć duży. Górują tu kolory bieli i czerni. Białe są ściany, a czarne meble. Skrzaty domowe mają za pewne dużo sprzątania, bo kurz bardzo widać na ciemnych meblach. Stoję tyłem do kominka na czarnym, puchatym dywanie. Otrzepałem się z popiołu pod krytycznym wzrokiem nauczyciela i odszedłem od kominka.
- O 17.00 jest kolacja - powiedział brunet. - Jeden z moich skrzatów cię oprowadzi. Błyskotka! - zawołał, a obok niego przeteleportował się skrzat.
Jego nos wyglądał jak ziemniak, a uszy były szpiczaste, oczy miał duże, zielone. Wyglądał jak typowy skrzat domowy. Ubrany był w czarne lakierki i fartuszek. Na prawdę ładnie wyglądała.
- Błyskotka zaprowadzi ciebie do pokoju. Masz się przyszykować na kolację i rozpakować. Na kolacji powiem wszystko co musisz wiedzieć - powiedział do mnie, a potem zwrócił się do skrzata. - Zaprowadź pana Wilsona do pokoju dla gości, a potem przyprowadź na kolację.
- Tak jest, sir - powiedziała skrzatka.
Miała ona naprawdę piskliwy głosik.
Sam Riddle wyszedł z salonu, a ja zostałem ze skrzatką.
- Paniczu Wilson proszę za mną - powiedziała, a ja się skrzywiłem.
Nie lubiłem być nazywany 'paniczem'. Tak samo nie lubiłem być nazywany po nazwisku, nie ważne czy prawdziwym, czy nie.
Nie zwracałem uwagi na pomieszczenia, które mijaliśmy tylko szedłem za skrzatką i myślałem o tym, jak mam zmienić Riddle'a w kogoś, kto nie będzie mordercą setki, tysięcy ludzi. To przecież jest niewykonalne.
Zorientowałem się, że już jestem w pokoju. Był on duży. Naprzeciw drzwi, stało dwuosobowe łóżko z baldachimem. Meble były ciemnego koloru, a ściany były błękitne. Po obu stronach łóżka stały szafki nocne. Przy jednej ścianie stał regał z książkami, a na ścianie naprzeciw były drzwi, zapewne do łazienki. Niedaleko łóżka było duże, z szerokim parapetem okno, z którego było widać na wrzosowiska.
- Paniczu Wilson, proszę się przyszykować na kolację. Będę tu za piętnaście minut - oznajmiła skrzatka i teleportowała się z pokoju. Zamknąłem za sobą drzwi i kufer dałem na łóżko. Po prawej stronie drzwi wejściowych stała duża szafa. Szybko wyciągnąłem ciuchy z kufra i dałem je do szafy.
Chciałem się odświeżyć, więc poszedłem do łazienki. Była ona czarno-biała tak samo jak salon. Miała i prysznic, i wannę. Zdecydowałem się na szybki prysznic. Po prysznicu, wytarłem się miękkim białym ręcznikiem, a że nie wziąłem ze sobą cuchów przewiązałem go na biodrach i wyszedłem z łazienki zmierzając do szafy.
Przed szafą uznałem, że ubiorę czarne, obcisłe jeansy i szarą bluzę z kapturem. Kiedy skończyłem się ubierać do mojego pokoju teleportowała się Błyskotka.
- Paniczu Wilson, czas na kolację - kiwnąłem głową i razem z nią poszedłem do jadalni.
W jadalni czekał na mnie Tom. Usiadłem na przeciw niego i czekałem, na pozwolenie, żeby zacząć jeść. Chociaż to naprawdę dziwnie brzmi, nie chciałem zacząć jeść, bez zgody właściciela rezydencji.
- Przebierz się - powiedział kiedy na mnie spojrzał.
- Co? - oburzyłem się.
- Słyszałeś. Nie chcę ciebie widzieć w tej bluzie. Ubierz na siebie coś odpowiedniejszego.. koszulę z krawatem - powiedział.
- Popierdoliło cię - szepnąłem kiedy wychodziłem z jadalni i poszedłem do swojego pokoju.
Na mózg mu chyba padło. Po co mam nosić koszulę i krawat u niego w domu. Przecież to jest mundurek szkolny! Zdjąłem bluzę i zacząłem ubierać koszulę. Przekląłem kiedy nie umiałem zapiąć guzików, bo ręce mi się trzęsły z wściekłości. Kiedy tego dokonałem sięgnąłem po krawat i próbowałem go zawiązać. Zwykle potrafię wiązać krawat, ale teraz ręce nie chciały mnie słuchać. Warknąłem i spróbowałem od nowa. Niestety nie udało się. Było mnóstwo prób zawiązania tego przeklętego krawatu, ale nigdy się nie udało. Ktoś otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Zajrzałem na tego "ktosia" i nie był to nikt inny niż Riddle.
- Nawet krawatu zawiązać nie umiesz - powiedział ze złośliwym uśmieszkiem.
- Potrafię - warknąłem. - Tylko przez to, że mnie zdenerwowałeś ręce mi się trzęsą.
Tom zaczął iść w moją stronę, a ja szedłem do tyłu, aż uderzyłem o ścianę. Brunet patrzył na to wszystko z wrednym uśmieszkiem.
Podszedł do mnie i pochylił się nade mną.
O Boże zapach jego perfum jest idealny pomyślałem, kiedy poczułem jego perfumy.
Swoje kolano dał między moje uda, przez co sapnąłem.
Wziął w ręce mój krawat i zaczął go wiązać. Za każdym razem kiedy przypadkiem mnie dotknął, po moim ciele przechodziły dreszcze, a za każdym razem kiedy "przypadkiem" poruszył nogą mój członek stawał się coraz twardszy.
Po jakimś czasie byłem pewny, że ja jestem czerwony jak piwonia, wybrzuszenie w moich spodniach widać, a on czuje mojego przyjaciela na swojej nodze.
Kiedy skończył wyszedł z pokoju uśmiechając się pod nosem.
Przeklinając go w myślach, poszedłem na kolację do jadalni. Usiadłem tak jak przedtem, naprzeciw niego.
- W tym domu nie możesz się teleportować, są na niego założone zaklęcia antyteleporcyjne.
Kiwnąłem głową.
- Możesz spokojnie jeść - powiedział, kiedy zauważył, że nic nie jem.
Nałożyłem naprawdę mało ziemniaków i sałatki. Do tego wziąłem malutki kawałek udka kurczaka. Nie chodzi o to, że nie byłem głodny. Po prostu od jakiegoś czasu mało jadłem, a gdybym teraz zjadł za dużo to nie potrafiłbym zasnąć i bolałby mnie brzuch. Nie chcę ryzykować. 
Po kolacji Riddle siedział, o zgrozo, obok mnie i czytał Proroka Codziennego popijając przy tym kieliszek czerwonego wina.
- Zauważyłem, że ostatnio spędzasz dużo czasu z panem Davisem. Coś was łączy? - zapytał nie odwracając wzroku od gazety.
- Jest moim chłopakiem - powiedziałem.
Nauczyciel spojrzał na mnie.
- Ale czy naprawdę coś do niego czujesz? - zapytał.
Czy on teraz próbuje bawić się w psychiatrę?
- Nie wiem - wymamrotałem.
- Wy nastolatki nic nie wiecie - sarknął. - Ale czy gdybyś go naprawdę kochał nie stanąłby ci przez twojego nauczyciela, prawda?
Teraz to mnie zatkało. Za każdym razem kiedy otwierałem usta, aby coś powiedzieć od razu je zamykałem.
- To twoja wina - warknąłem.
- Zwalaj wszystko na swojego nauczyciela - prychnął. - Ale czy to nie przez pana Davisa? Przyznaj się, kiedy ostatnio dogadzaliście sobie seksualnie? Czuje twoją frustracje seksualną - pochylił się bliżej mnie.
- My.. my nie chcemy... - zacząłem.
- Obaj dobrze wiemy, że doskonale tego chcesz...
Nie słuchałem już tego co mówił brunet. Jego twarz była blisko mnie. Malinowe usta się ruszały, coś mówiąc. Bez namysłu pocałowałem nauczyciela.
On na początku był zaskoczony, a potem zaczął oddawać pocałunek. Kiedy zabrakło nam tchu i oderwaliśmy się od siebie uciekłem jak tchórz, którym byłem, do pokoju. 

sobota, 26 listopada 2016

XV - U dyrektora

Jutro każdy miał wyjeżdzać na ferie świąteczne do domu. Za oknem było widać typowy zimowy krajobraz. Śniegu było aż po kostki, a jezioro zamarzło, przez co niektórzy uczniowie zrobili sobie z niego lodowisko.
Jak się dowiedziałem, w tym roku każdy wyjeżdżał do domu na ferie. Każdy oprócz mnie.
Z Jeffem mieliśmy dobre kontakty. Nawet oficjalnie chodziliśmy. Czasem dochodziło do pocałunków i trzymania za rękę, ale niczego więcej. Chłopak proponował mi, żebym u niego został na ferie. Zgodziłem się, ale jak się później okazało, jego rodzice nie byli pozytywnie nastawieni i nie pozwolili. Przy nim zapominałem o Scorpiusie, ale każdej nocy mi się przypomniał. Miałem koszmary z nim w roli głównej, a to, że jestem z jego pradziadkiem w pokoju też nie było najlepszym pomysłem. Za każdym razem jak spojrzałem na Malfoya przypominał mi się Scorpius.
W tym momencie byliśmy razem z Jeffem w pokoju życzeń. Pokazałem mu ten pokój i razem tu chodziliśmy kiedy chcieliśmy "samotności". Tym razem wygląd pokoju wybierał Krukon. Pokój był zielonego koloru. Na jednej ze ścian było duże okno. Przy innej ścianie był kominek, a przed nim stolik na kawę i kanapa.
Ciemnowłosy siedział na kanapie, a ja leżałem tak, że jego nogi były pod moją głową. Na piersi miałem książkę, którą jeszcze przed chwilą czytałem.
- Twoje nogi są idealną poduszką - powiedziałem.
- Mówisz tak zawsze kiedy jesteśmy w takiej pozycji - odpowiedział.
Zaśmiałem się.
- Moje słowa to tylko potwierdzają - wyszczerzyłem się, a chłopak się zaśmiał.
- Uwielbiam twój śmiech - powiedział chłopak.
- Wiem - uśmiechnąłem się złośliwie na słowa chłopaka.
- Jaki skromny - mruknął i pochylił się nade mną.
Lekko pocałowaliśmy się. Ba! To nie był pocałunek to było zwykłe cmok.
- To nie był pocałunek - powiedziałem naburmuszony.
Chłopak zaśmiał się głośno.
- Należało ci się - powiedział pokazując język.
Prychnąłem i pociągnąłem chłopaka za krawat przez co jego twarz była dosłownie parę milimetrów od mojej. Podniosłem delikatnie głowę i zacząłem całować chłopaka, który od razu zaczął odwzajemniać pocałunek.
Jednak nie trwał on długo, bo puściłem krawat bruneta, a ten od razu odsunął głowę.
Prychnąłem i skrzyżowałem ręce na piersi.
- Należy ci się - powiedział Krukon.
- Jesteś okropny – powiedziałem naburmuszony.
- Wiem – pokazał mi język.
Złapałem go za rękę, na której miał zegarek. Spojrzałem na zegarek i lekko się skrzywiłem.
- Za pięć minut obiad - powiedziałem.
- Szkoda, że ten pokój nie może dostarczać jedzenia jak się zażyczy - mruknął.
- Właśnie - powiedziałem siadając. - Ale chodźmy już. Nie chcę, żeby chłopcy znowu się głośno zastanawiali co robimy jak się spóźniam na obiad.
- Też nie chcę. Przez to cała szkoła myśli, że zbliżamy się do siebie na tle seksualnym każdego dnia kiedy jesteśmy ze sobą - powiedział cicho chłopak. - A my tylko się całujemy! Chociaż nie przeczę, że chciałbym coś więcej - brunet zabawnie poruszył brwiami.
Walnąłem go w ramię śmiejąc się. Wstałem i poszedłem w stronę drzwi.
- Ej, czekaj na mnie - powiedział Jeff i szybko znalazł się obok mnie.
Otworzyłem drzwi, a on szybko znalazł się obok mnie.
Kiedy wychodziliśmy z pokoju Krukon splutł nasze palce ze sobą, a mi się zrobiło jakoś miło na sercu.
Chociaż wiem, że nie czułem z nim tego samego co ze Scorpiusem to on też nie naciskał. Po naszej pierwszej randce w Hogmeage, wiedział, że blondyn jest dla mnie najważniejszy. Chociaż się całowaliśmy, żadne z nas nie nalegało na coś więcej, chociaż czasem żartowaliśmy na tle seksualnym. Żadne z nas też nie wyznawało swoich uczuć, bo nie wiem jak u niego, ale ja nie wiedziałem co do niego czułem. Miałem mieszane uczucia i tyle. Co do ferii.. Prawdopodobnie jego rodzice nie pozwolili mi pojechać do niego na święta, bo jestem "złym Ślizgonem". Gdyby każdy miał takie podejście już dawno musiałbym się zabić, bo zbyt dużo ludzi by mnie nienawidziło. Chociaż zawsze miałem to gdzieś. Nie przejmowałem się opinią ludzi. Sczególnie tych, którzy nic o mnie nie wiedzieli. I wiem, że te przypuszczenia mogą być błędne, bo na przykład rodzina Davis może jechać gdzieś na święta, albo ktoś do nich mógł przyjechać, trzymałem się pierwszej opcji.
Przed Wielką Salą spotkaliśmy moich współlokatorów i przyjaciela Jeffa.
- Już myślałem, że nie przyjdziecie na obiad - mruknął Avery.
- Lestrange, musisz mi dać pięć galeonów - wyszczerzył się Malfoy.
- Założyliście się czy przyjdziemy na obiad? - oburzyłem się.
- Jakoś trzeba zarabiać - blondyn mrugnął do mnie. - A teraz gołąbeczki musicie się rozdzielić, bo nie jesteście w tym samym domu i nie siedzicie przy tych samych stołach w Wielkiej Sali.
Kiedy to powiedział serce mnie zabolało. Może nie miał takiego samego głosu, ale zupełnie jak Scorpius rociągał sylaby. Dodatkowo są do siebie podobni. Wyrzuciłem te myśli z głowy i zmusiłem się na uśmiech.
- Zobaczymy się po obiedzie - powiedziałem do Krukona i razem z przyjaciołmi, bo chyba tak ich mogę nazwać, poszedłem do stołu Ślizgonów.
Usiadłem na swoim miejscu. Razem z chłopakami wesoło rozmawialiśmy o ostatnich lekcjach jakie były przed przerwą świąteczną.
Nałożyłem sobie pieczeń oraz ziemniaki na talerz.
- Ja tam żałuję, że nie mieliśmy przed przerwą świąteczną żadnego pojedynku na obronie - wymamrotał Nott.
- Może będzie coś po świętach. Trzeba poczekać - Orion wzruszył ramionami.
Nie odpowiedziałem nic tylko zacząłem kroić piczeń, żeby od razu ją zjeść.
Poczułem czyjś dotyk dłoni na moich ramionach. Odwróciłem się i zobaczyłem Riddle'a.
- Mam déjà vu - stwierdziłem. - Nawet spokojnie nie można zjeść - powiedziałem patrząc na nauczyciela. - Co tym razem zrobiłem? Pana ego zniszczyć nie mogłem, bo nic nie mówiłem - dodałem, z satysfakcją patrząc jak Riddle zaciska usta w wąską linie.
- Dyrektor prosił cię do gabinetu.
Zmarszczyłem brwi przypominając sobie czy cokolwiek zrobiłem źle. I stwierdziłem, że od kiedy chodzę z Jeffem jestem wyjątkowo grzeczny.
- Przecież nic nie zrobiłem - powiedziałem powoli. - Dlaczego niby mam iść do dyretora?
- Niestety dyrektor nie powiedział mi dlaczego masz do niego iść. Kazał tylko mi ciebie do niego dostarczyć.
- Przez te "dostarczyć" poczułem się jak rzecz - prychnąłem. - Znowu nie zjem obiadu - powiedziałem patrząc na mój pełny talerz. - A potem ludzie się dziwią, że wyglądam jak kościotrup - mruknąłem wstając i podążając za Riddlem.
Zatrzymaliśmy się przed kamienną chimerą.
- Czekoladowa żaba - powiedział Riddle. Najwidoczniej to było hasło.
Zdusiłem w sobie chęć parsknięcia śmiechem.
Chimera zaczęła się przekręcać, a za nią "wyrosły" schody. Razem z Riddlem poszliśmy po schodach w górę i stanęliśmy przed drzwiami. Mężczyzna zapukał i wszedł do gabinetu, a ja za nim.
Gabinet był okrągły, co nie powinno dziwić, bo był na szczycie jednej z wież tego zamku. Był praktycznie taki sam jak miała profesor McGonagall tylko, że było mniej portretów byłych dyrektorów, niż w moim czasie.
Zaważyłem, że za biurkiem siedzi profesor Dippet. Po jego prawej stronie stoi profesor Dumbledore. Riddle znalazł sobie miejsce przy kominku. Ja stałem jak ten kołek przed biurkiem dyrektora nie wiedząc o co chodzi. Nie wiedziałem czy się odezwać, czy nie. Po prostu stałem i czekałem.
Czułem się naprawdę niezręcznie w tej sytuacji.
- Emm.. wzywał mnie dyrektor - tylko tyle powiedziałem.
Wszedłem tu pięć minut temu. Potem pięć minut stałem jak kołek, a teraz powiedziałem tylko to. Brawo dla mnie. Oto Albus Potter, proszę państwa. Syn mężczyzny, który zabił Voldemorta wystarszył się dyrektora, chociaż nie raz był w gorszych sytacjach. Wielkie brawa! 
- Chodzi o ferie zimowe - powiedział profesor Dippet.
Zajebiście! Ciekawe co się stanie.
- A dokładniej o to, że w szkoła będzie dokładnie sprawdzana przez Ministerstwo Magii w te ferie świąteczne. Żaden uczeń i nauczyciel w tym roku nie może zostać w szkole, oprócz dyrektora - powiedział Dumbledore.
Przełknąłem ślinę.
- Ale.. Nie mam dokąd się podziać - spojrzałem na Dumbledore'a. - Moi rodzice są na służbowym wyjeździe, a nie mam innych krewnych - powiedziałem szybko. - Pojechałbym razem z Jeffem do niego, ale jego rodzice się nie zgadzają. Wątpie, że teraz państwo Black czy Malfoy zgodzą się na gościa w tak krótkim czasie - dokńczyłem.
Panikowałem.
Co ma się ze mną dziać w tą przerwe świąteczną skoro nie mam się dokąd podziać. W końcu uderzyła mnie myśl, której dawno nie miałem.
Chcę do domu. Chcę do mojego czasu. Chcę zobaczyć Scorpiusa, moich prawdziwych przyjaciół i rodzinę. Cholera tęsknie za moją, w większości homofobiczną rodziną. Jest niedobrze, bardzo źle.
Moje serce zaczęło bardzo szybko bić, ale mój oddech został taki sam jak przedtem - równomierny.
To jest w ogóle możliwe?
Cholernie się boję tego co za chwilę powiedzą, ale nie chcę tego pokazać.
Mam ochotę zacząć się śmiać. Z moich oczu by leciały łzy. Z drugiej strony mam też cholerną ochotę rozwalić ten gabinet, a potem skulić się w kącie i płakać.
Czy to normalne?
Chyba nie.
- Razem z profesorem Riddlem i profesorem Dumbledorem ustaliliśmy, że te święta spędzisz u profesora Riddle'a.
- Żartuje profesor sobie - powiedziałem.
- Nie żartuje sobie - powiedział dyrektor.
- To zajebiście!
- Język, Wilson! - upomniał mnie nauczyciel Obrony.
- To wciąż angielski - warknąłem.
- Minus pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu - powiedział patrząc na mnie.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
- W dupie mam te punkty, Riddle! Nie zjadłem obiadu tylko dlatego, że miałem się dowiedzieć, że spędzę przerwę świąteczną u mojego nielubianego nauczyiela, super prawda? Mogę z pewnością stwierdzić, że to będą najgorsze święta w moim życiu. Ale niech pan nie myśli, że będzie miał pan ze mną łatwo. Bo tak na pewno nie będzie - powiedziałem całkowicie poważnie i wyszedłem z gabinetu.
Kiedy wyszedłem z gabinetu pobiegłem prosto do pokoju życzeń. Wiem, że Riddle może mnie tu znaleźć, ale nie przejmuje się nim.
Jak chłopcy zauważą, że mnie nie ma zawołają Jeffa i razem z nim będą mnie szukać. On od razu mnie znajdzie. A wtedy będzie mnie czekała całkiem ciekawa pogawędka z nimi.
Zajebiście.

sobota, 29 października 2016

Rozdział XIV - Randka

Dzisiaj jest niedziela. Idąc ze współlokatorami do Wielkiej Sali na śniadanie komentowali każdego ucznia.
- Sophia Carter, Krukonka. Najlepsza z eliksirów. Jest na szóstym roku. Czarne włosy, niebieskie oczy. Doskonałe połączenie. Jasna karnacja. Długie zgrabne nogi. Jeżeli się nie myle gra na pozycji ścigającego w quidditch'u. Chodzą plotki, że nieźle całuje - powiedział Avery patrząc na opisywaną dziewczynę.
- Ile razy mam powatarzać. Jestem gejem. Czyli nie  pociągają mnie dziewczyny. Zresztą po co to robicie? Nie potrzebuję waszej pomocy w znalezieniu sobie partnera na randkę. Nawet nie chcę znaleźć partnera na randkę - powiedziałem.
- Obiecaliśmy, że pomożemy znaleźć ci kogoś z kim pójdziesz na randkę.
- Ja nic nie obiecywałem - odezwał się blondyn. - Nawet nie żałuję tego co zrobiliśmy.
- A powinieneś - wtrącił się Orion. - To była twoja wina. Ja na miejscu Severusa nie wyszedłbym dzisiaj z łóżka.
- Och.. Miałem taki plan, ale ktoś - spojrzałem na Notta. - Nie pozwolił mi na to i siłą wyciągnął mnie z łóżka. Do teraz boli mnie tyłek.
Chłopcy zachichotali.
Weszliśmy do Wielkiej Sali i skierowaliśmy się do stołu Ślizgonów. Wiedziałem, że każdy się na mnie patrzył, a za moimi plecami słyszałem szepty, no cóż po wczorajszym wyczynie Malfoya na pewno będzie tak przez parę tygodni. Usiadłem na swoim miejscu i rozejrzałem się po sali. Wszystko było w normie tylko Riddle obserwował mnie bardziej niż zwykle. Skrzywiłem się. Uznałem, że zrobię sobie dzisiaj na śniadanie tosta z dżemem truskawkowym, a do tego napiję się mojego ulubionego napoju - kawy. Kiedy zrobiłem już wystarczającą ilość tostów (trzeba pamiętać, że jestem teraz głodny jak wilk) nalałem sobie kawy do kubka i wziąłem łyka. Przymknąłem oczy z przyjemności jaką był łyk kawy. Zapomniałem już jak ona smakuje, tak dawno jej nie piłem. Po tym zacząłem jeść tosty jeden po drugim nie za bardzo przejmując się kulturą i tym, że mam pełną buzię. Nie przjemowałem się też tym, że gdzieś na twarzy mam dżem, co jest bardzo prawdopodobne.
- Severus? - usłyszałem nieznajomy głos za mną.
Szybko się odwróciłem i zobaczyłem chłopaka. Pięknego chłopaka.
Miał oczy koloru pochmurnego nieba i brązowe włosy ułożone na żelu do góry. Miał ciemniejszą karnacje i nawet przez szaty było widać, że jest umięśniony. Na pewno jakbym wstał byłby ode mnie wyższy o parę cali. Miał pełne, malinowe usta. Krawat wskazywał na przynależnośc do Revenclawu. Wyglądał tak schludnie, że przy nim czułem się jak świnia w oborze.
Popatrzyłem na niego wielkimi oczami i szybko starałem się połknąć wszystko co mam w buzi. Niestety było to za wiele dla mojego przełyku i zacząłem się krzsztusić odwróciłem się szybko i napiłem się kawy. Kiedy przestałem się krztusić odwróciłem się do bruneta. On tak samo jak przedtem miło się uśmiechał.
- Tak? - zapytałem trochę speszony.
Powinienem być czerwony jak burak. Ośmieszyłem się przy nim, ale nie ja muszę być całkowicie normalny w takich sytuacjach.
- Chcesz może wyjść ze mną do Hogsmeage w następne wyjście? - zapytał.
- Umm... To ma być randka? - zapytałem i od razu uderzyłem się mentalnie w twarz.
Jego policzki lekko się zaróżowiły.
- Tak - powiedział cicho patrząc na swoje buty.
- Chętnie - uśmiechnąłem się szeroko. - Tylko wiesz. Ty znasz moje imię, a ja twojego nie.
- Och tak - popatrzył na mnie i znowy uśmiechnął się na swój słodki sposób. - Jeff Davis.
- Dzięki - powiedziałem.
I już chciałem się odwracać, żeby wrócić do śniadania, ale on zrobił coś nieprzewidzianego. Przysunął się do mnie i kucnął, żeby być na moim poziomie. Wstrzymałem oddech. On wyciągnął dłoń do mojej twarzy i z kącika moich ust wziął dżem na kciuk. Potem wziął dżem do buzi. Wstając mrugnął do mnie i odszedł. Wypuściłem głośno drżące powietrze.
Odwróciłem się skołowany do chłopaków. Wiedziałem, że obserwowali całe zajście, bo czekali cicho czekając na to, aż coś powiem.
- Widzicie. Nie musieliście mi załatwiać randki - mruknąłem.
- Wyobraź sobie, że tego nie zauważyliśmy - sarknął Malfoy. - Ale nie kojarzę go za bardzo, a jest przystojny, więc powinienem.
- Jest Krukonem - powiedział Orion na co wszyscy przewrócili oczami.
- Serio? - zapytałem.
- Czekaj! Pamiętam go. Jest na naszym roku. Rok temu kiedy mieliśmy OPCM z Krukonami ja i on musieliśmy zrobić wspólny projekt. Po skończeniu tego projektu uczyliśmy się przez jakiś czas razem w bibliotece. Nie wiedziałem, że jest gejem.
- Może przestał przychodzić, bo się w tobie zakochał, a ty tego nie odwzajemniałeś, więc popadł w friendzone - mruknął Avery.
- Dobra przestańcie - powiedziałem. - Powiedźcie mi lepiej kiedy jest najbliższe spotkanie w Hogsmeage.
- Za tydzień w sobotę - powiedział Avery.
- Super - mruknałem. - A on nawet nie powiedział gdzie mamy się spotkać.

Tydzień zleciał szybko. Nim się spostrzegłem była już sobota. Wczoraj Jeff na obiedzie mi powiedział, że mamy spotkać się przed szkołą, aby potem pochodzić po wiosce. Przed szkołę przyszedłem piętnaście minut przed ustalonym czasem. Widziałem współlokatorów, którzy szli już do wioski. A ja co? Stałem jak ten idiota i czekałem. Czy się denerwowałem? Wcalee... skąd ten pomysł? BYŁEM PRZERAŻONY. Przecież to jest jak zdrada, prawda? Zdradzę swojego chłopaka, który jeszcze nie istnieje.. A skoro nie istnieje... Sam nie wiem czy brać to jako zdradę Scorpiusa czy nie.
Usiadłem na ławcę i potarłem dłonie o spodnie. Mam nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy trzymanie mnie za rękę, bo tak się denerwuje, że mam całe spocone dłonie. Wiem też, że jestem cholernie blady jakbym zobaczył ducha czy coś..
Zamknąłem oczy i wziąłem głeboki wdech. Wypuściłem drżący oddech otwierając oczy. Zauważyłem, że Jeff idzie w moją stronę. Przełknąłem ślinę i uśmiechnąłem się lekko, wstając.
Jeff ubrał się w białą koszulę i jasne jeansy. Rękawy koszuli podwinął do łokci. Wyglądał oszałamiająco, bo biała koszula kontrastowała się z jego ciemniejszą karnacją.
Ja ubrałem się normalnie. Najzwyklejsza niebieska koszula i czarne spodnie. Zestaw moich ulubionych kolorów.
- Cześć. Długo na mnie czekałeś? - powiedział uśmiechając się lekko, przez co pokazał swoje dołeczki.
Tak jak myślałem na śniadaniu. Kiedy stoimi on jest ode mnie wyższy. Mam tego dość czemu ja jestem taki niski! Każdy jest ode mnie wyższy!
- Umm.. Hej. Nie czekałem długo. Przed chwilą przyszedłem - powiedziałem zgodnie z prawdą.
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Idziemy? - zapytał.
- Jasne - powiedziałem uśmiechając się.
Stanąłem koło niego i razem z nim poszedłem w stronę wioski.

Patrząc w jego oczy widziałem jak bardzo był szczęśliwy tym, że zabrał mnie do Hogsmeage. Sam miałem co do tego mieszane uczucia, ale nie chciałem, żeby mu było przykro. Siedzieliśmy właśnie "Pod trzema miotłami", pijąc dobre piwo Madame Rosmerty. Według mnie cisza między nami była niezręczna, a chłopak nie wyglądał na wyluzowanego. Wręcz przeciwnie, był bardzo spięty. Chociż rozmawialiśmy parę razy w szkole, i nie przeczę, spędzaliśmy ciekawie razem czas, to jednak było co innego
Postanowiłem, że się odezwę.
- Um... Więc od jak dawna wiesz, że nie podobają ci się dziewczyny? - zapytałem, ale od razu zauważyłem, że palnąłem głupstwo.
Miałem ochotę walnąć się z otwartej dłoni w twarz.
Chłopak uśmiechnął się lekko. Wyglądał w tej chwili słodko. Lekki uśmiech i zakłopotanie robiło z niego słodkiego człowieka.
- To miło, że próbujesz rozluźnić atmosferę. Ale widzę, że coś cię gryzię. Może porozmawiamy o tym na zewnątrz? - zapytał.
Spojrzałem na niego z pytającym wyrazem twarzy.
 A ty co, medium, że takie rzeczy wiesz? 
- Okey - odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
Tak jak Jeff dopiłem resztkę mojego piwa i razem z nim wyszedłem z baru.
Po wyjściu z baru chłopak szedł w stronę końca wioski. Kiedy się zatrzymaliśmy byliśmy w miejscu gdzie dobrze widać drzewo, w którym, jak opowiadał mi tata, mieszkał przez jakiś czas jego ojciec chrzestny - Syriusz Black.
- Więc, opowiadaj - powiedział Davis, a ja przestałem wpatrywać się w drzewo.
- Chodzi o to, że - za cholerę nie mam ochoty ci o tym mówić. - Miałem chłopaka, który umarł - przepraszam Scorpiusie za takie szybkie uśmiercenie ciebie. - I boję się, że.. z nikim nie wypali, że on mi na to nie pozwoli. Byliśmy bardzo długo razem i kochałem go, nie czekaj. Ja go nadal kocham. Moja miłość do niego nie zmalała. I nie myśl sobie, że ciebie nie lubię czy coś, bo na prawdę miło mi się spędza z tobą czas. Jesteś naprawdę uroczy i... Na prawdę cię lubię, ale nie wiem czy może być z tego coś więcej - powiedziałem.
W sumie powiedziałem prawdę, no może gdyby nie to, że Scorpius nie żyję.
-Przykro mi, jak chcesz możemy spróbować. Może cię w sobie rozkocham - mrugnął, a jak kiwnąłem głową.

Resztę dnia chodzliliśmy po Hogsmeage i spędzaliśmy miło czas. Zauważyłem, że od kąd powiedziałem mu to, co mnie gryzło, nie ma tej niezręcznej ciszy. Pod koniec dnia poszliśmy do zamku, a tam każdy poszedł z swoją stronę.
Ten dzień zaliczam do najbardziej udanych.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział XIII - Inicjacja

Hej. Tutaj macie zapowiedziany rozdział. Bardzo przepraszam, że tak długo musieliście na niego czekać, ale trudno mi się go pisało i chciałam go dodać dopiero 1 września. Czemu dopiero we wrześniu? Wtedy jest rozpoczęcie roku szkolnego i chciałam wam jakoś umilić ten czas, ale uznałam, że nie chcę mi się czekać tych paru dni. Za jakiekolwiek błędy przepraszam.
Macie jakieś plany na ostatnie parę dni wakacji?
---
Rano obudziłem się i zdałem sobie sprawę, że jest sobota, a wczoraj był ostatni dzień szlabanu z Riddlem.
Jak mogłem o tym zapomnieć!
Byłeś zajęty ocenianiem przyszłego Voldemorta jako potencjalnego kochanka, nie pamiętasz? - przypomniał mi irytujący głosił w mojej głowie.
No tak, bo nie ma nic lepszego do robienia tylko ocenianie człowieka, który już zabił jako kochanka.
O Bogowie, teraz jak na to spojrzę mam ochotę zwymiotować. Jasne Riddle jest przystojny, ale nawet nie jest z moim typie, o!
To słaba wymówka.. - usłyszałem głos z mojej głowie.
Przecież jestem ze Scorpiusem, a Riddle mi się nawet nie podoba.
Powiedział co wiedział.. - po raz kolejny tego ranka usłyszałem irytujący głos w mojej głowie.
Potrząsnąłem głową i przestałem kłócić się z samym sobą.
- Riddle jest nikim dla ciebie. Jest tylko mordercom twoich dziadków i wielu innych ludzi z twojej rodziny, i nie tylko. Scorpius jest twoim chłopakiem, kochasz go, a on ciebie. Ufasz mu, a on tobie - szepnąłem bardzo cicho leżąc dalej w łóżku.
W końcu postanowiłem zwlec swoje cztery litery z łóżka i pójść do łazienki.
Z kufra wyciągnąłem moje ciuchy i poszedłem do łazienki, a tam wziąłem długi odprężający prysznic.
Kiedy myłem zęby usłyszałem łomotanie w drzwi.
- Sevuś pośpiesz się inni ludzie też potrzebują skorzystać z łazienki! - usłyszałem krzyk Malfoya.
Skrzywiłem się na nowy skrót, który nadał mi Abraxas. W sumie mówił już tak na mnie od tygodnia, ale w końcu naprawdę się wkurzę i przeklę go jakąś poważną klątwą tak, że nie będzie mógł wyjść ze Skrzydła Szpitalnego przez miesiąc albo więcej.
Poprawiłem swoje włosy (które stały się jeszcze bardziej roztrzepane niż zwykle) i wyszedłem z łazienki.
- Jeszcza raz tak na mnie powiesz to nie wyjdziesz ze Skrzydła Szpitalnego przez kolejny miesiąc - powiedziałem, wskazując na niego palcem.
- Nie będę musiał chodzić na lekcje dzięki tobie - blondyn wyszczerzył się.
Przewróciłem oczami.
- Nie gniewaj się Sev - powiedział powoli.
Dopiero teraz zauważyłem, że on tak samo jak swój prawnuk mówią rozciągając sylaby. Stwierdziłem, że to u nich rodzinne, bo ojciec Scorpiusa też tak ma.
W czasie naszej rozmowy do łazienki czmychnął Orion, zachichotałem. Malfoy przez chwilę nie wiedział o co chodzi, a potem odwrócił się w stronę drzwi do łazienki i przeczesał pokój wzrokiem chcąc wiedzieć kto zamknął się w łazience.
- Black pośpiesz się! Ja też chcę skorzystać z łazienki! Jeżeli nie wyjdziesz z niej w przeciągu pięciu minut zamorduje cię! - krzyknął rozwścieczony blondyn.
- Już to widzę! - odkrzyknął wesoło Orion.
Zacząłem się śmiać.
- A ty się tak nie śmiej, tylko módl się, żeby włosy ci jak najszybciej wyschły - zwrócił się do mnie blondyn.
- Niby dlaczego? - zapytałem, uśmiechając się szeroko i przeczesując palcami włosy.
- Jesteś przystojny. Mokre włosy powodują, że wyglądasz jeszcze lepiej. Chociaż tak naprawdę wyglądałbyś jak bóstwo dopiero wtedy kiedy wyszedłbyś z łazienki z ręcznikiem na biodrach, a po twoim torsie spływała powoli kropla wody albo byłbyś po prostu bez koszulki. Wiele dziewczyn i chłopców snuje o tobie fantazje erotyczne, a ty nikim nie jesteś zainteresowany. Ich to wkurza i za niedługo sami będą próbowali ciebie poderwać, bo widać, że ty nie podrywasz nikogo. Może być nawet tak, że uczniowie dobrzy z eliksirów, którzy snują o tobie fantazje erotyczne podadzą ci w jedzeniu lub napojach eliksir miłosny  - powiedział Nott nagle znajdując się obok mnie.
Otwarłem szeroko usta. Na pewno teraz wyglądałem jak ryba.
- Zamknij usta nieciekawie wyglądasz - powiedział Avery, który stanął obok Malfoya.
Prychnąłem i zamknąłem usta.
- Czyli jak widać każdy wstał oprócz Lestrange'a - powiedziałem, a reszta w spokoju pokiwała głową. - A Orion już wyszedł z łazienki - dopowiedziałem kiedy Black otwierał drzwi.
Do łazienki szybko pobiegł Nott.
- To są jakieś żarty! - krzyknął Malfoy.
Zaśmiałem się cicho.
- Bądź ciszej, bo obudzisz Lestrenge'a - mruknąłem.
- No i co z tego? - Malfoy wzruszył ramionami.
- A to, że mam lepszy pomysł na obudzenie go - uśmiechnąłem się diablesko.
Podszedłem cicho do łóżka chłopaka i wyciągnąłem różdżkę.
- Aquamenti - mruknąłem, a z różdżki zaczął lać się strumień wody.
Brunet obudził się, a ja z miną niewiniątka schowałem różdżkę do kieszeni.
- Czemu to zrobiłeś, Wilson - warknął Lestrange.
- Tak słodko spałeś, a my nie i wiesz.. chcieliśmy cię obudzić, a to był najlepszy sposób - powiedziałem niewinnie.
- Jesteś okropny - usłyszałem od mokrego chłopaka.
- Oj tam - machnąłem ręką w powietrzu. - I tak mnie lubisz! Mnie nie da się nie lubić! - krzyknąłem podnosząc ręcę w powietrze.
Rozejrzałem się po pokoju.
- O Malfoy wreszcie poszedł do łazienki - mruknąłem. - Tylko się pośpiesz, bo reszta też chce się ogarnąć! - krzyknąłem.
- Spieprzaj! - usłyszałem w odpowiedzi.
- A sam każdego poganiasz - fuknąłem.
Usłyszałem śmiech każdego chłopaka.
Przewróciłem oczami, że aż zabolało.
Po jakiś kolejnych dwudziestu minutach wszyscy spokojnie szliśmy do Wielkiej Sali na śniadanie.
Poczułem czyjąć rękę na ramieniu, to Malfoy zaczął się na mnie wieszać.
- Wiesz lekki nie jesteś. Przestań się na mnie wieszać - mruknąłem.
- Właśnie Abraxas przez to go obciągasz - powiedział Lestrange, który jeszcze nie był do końca rozbudzony.
Każdy z nas wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, a brunet się zmieszał i lekko zarumienił.
- Miało być obciążasz - mruknął do siebie.
Kiedy każdy przestał się śmiać byliśmy już niedaleko Wielkiej Sali.
- Sevuś - zaświergotał Malfoy przy moim uchu.
- Mówiłem żebyś tak na mnie nie mówił - warknąłem.
- Oj tam - blondyn machnął ręką w powietrzu. - Mamy pomysł na inicjacje dla ciebie za dołączenie do naszej paczki.
- Z tego co wiem inicjacie robi się następengo dnia po wstąpieniu do jakiejś grupy - powiedziałem.
- Tak wiemy, ale nie mieliśmy pomysłu - wtrącił Avery.
- To co to będzie? - zapytałem.
- Dowiesz się na obiedzie - powiedział tajemniczo Nott.
Spojrzałem pytająco na Oriona.
- Mnie o nic nie pytaj. Jasne wiem co to jest, ale jestem przeciw temu. Nawet nie brałem w tym udziału, a jestem pewien, że każdy z nas przez to będzie miał pogawędkę z dyrektorem - powiedział.
- Malfoy! Jeżeli będę miał kolejny szlaban to cię zabiję. Dopiero wczoraj skończył mi się ten z Riddlem, a już mam się pakować w nowe gówno?
- Nie przesadzaj. Na pewno szlaban z Riddlem ci się podobał.
- Tak bardzo - sarknąłem. - Sprzątałem jego biuro i łazienkę bez użycia magii. Potem segregowałem kartkotekę.
- Riddle zawsze daje jakieś trudne szlabany, ale każdy uczeń się cieszy jak ma z nim szlaban. Mogą wtedy bezkarnie się na niego patrzeć i mogą się pochwalić, że Riddle zwrócił na niego uwagę, i byli z nim w jednym pokoju przez parę godzin - Orion wzruszył ramionami.
Mogą też oceniać go jako potencjalnego kochanka albo snuć o nim jakieś erotyczne fantazje.
Usiadłem na swoim miejscu.
- Czemu mam przeczucie, że każdy Ślizgon wie o co chodzi w mojej inicjaci? - zapytałem powoli.
- Bo wiedzą - Malfoy się uśmiechnął. - Ale nawet nie próbuj się ich pytać co to jest. I tak nie powiedzą.
- Zabroniłeś im? - zapytałem.
Wzruszył ramionami.
- To ma być przecież niespodzianka - powiedział Nott.
- Zaczynam się bać - stwierdziłem.

Po śniadaniu postanowiliśmy zrobić zaległe zadania domowe, na nasze nieszczęście robiliśmy to do pory obiadu.
- Ja nie mam zamiaru jeszcze iść na obiad - powiedziałem zostawiając wypracowanie na transmutację, na stoliku, żeby atrament wysechł.
Na pytające miny kolegów odpowiedziałem:
- Mam zamiar iść jeszcze na błonia. Jeżeli mam umrzeć to wolę jeszcze pobyć chociaż kilka sekund na świeżym powietrzu.
- No wiesz, ja muszę skończyć pisać list do rodziców z wytłumaczeniem dlaczego zostałem zamordowany - mruknął Nott, a wszyscy oprócz mnie zaczęli się śmiać.
- Nie będziemy szli na błonia - Mafoy wyszczerzył do mnie zęby. - Wątpie, że TY zostaniesz zamordowany. Jak już to każdy z nas - pokazał ręką na siebie, Notta, Avery'ego i Lestrange'a.
- No dobra, to idziemy na obiad czy nie? - zapytał wyraźnie podekscytowany Nott.
- Musimy - powiedział Abraxas.
Z niechęcią schowałem podręczniki i wypracowania (w tym wypracowanie ma transmutacje, które zdążyło wyschnąć) do torby.
Znalazłem się w Wielkiej Sali zdecydowanie za szybko. Czułem się jakbym miał zdać jakiś trudny egzamin, a nie znam na niego ani jednej odpowiedzi.
Kiedy usiadłem na swoim miejscu przy stole Ślizgonów zacząłem wykręcać swoje palce, a potem zacząłem cokolwiek jeść.
Minęło pół obiadu. Czyżby chłopcy zapomnieli o tym co mieli zrobić? Oderwałem wzrok od mojego talerza i spojrzałem na nich. W ich twarzach można było wyczytać, że niczego nie zapomnieli.
- No to czas zacząć zabawę - powiedział blondyn uśmiechając się szeroko. - Rozchmurz się Sevuś - zwrócił się do mnie uśmiechając się jeszcze szerzej.
Popatrzyłem na niego z chęcią mordu wypisaną na twarzy.
- Nie nazywaj mnie tak - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Oj tam - machnął lekceważąco ręką. - Trzymaj kciuki - dodał szeptem.
Wstał ze swojego miejsca i wziął swój pusty puchar oraz widelczyk po czym lekko kilka razy stuknął widelczykiem w puchar. Cała Wielka Sala momentalnie ucichła i każdy bez wyjątku wpatrywał się w blondyna.
- Panie dyrektorze mógłbym coś powiedzieć - zapytał uśmiechając się lekko.
Dyrektor wyglądał chwilę na człowieka, który nie wiedział co powiedzieć.
- Umm.. No dobrze - powiedział.
Widać było, że pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji.
Przełknąłem głośno ślinę kiedy Malfoy szedł do mównicy. Stojąc przy niej wyciągnął z kieszeni spodni pomięty pergamin i zaczął mówić.
- Drogi profesorze Riddle - zaczął.
O Boże zabierzcie mnie stąd! Zabijcie, spalcie cokolwiek! Nie chcę tu być!  Pozwólcie mi wyparować!
- Na początku chcemy podziękować panu za opiekę nad nami i wspaniałe lekcje, na których każdy z nas się wiele nauczył.
Na razie nie jest aż tak źle.
Każdy ze spokojem wpatrywał się w blondyna.
- Nie tak dawno temu do naszej szkoły przybył nowy uczeń Severus Wilson lub jak kto woli Sev ewentualnie Sevuś - kiedy szarooki to powiedział trzasnąłem głową o stół, a każdy się na mnie popatrzył. - Tiara Przydziału przydzieliła go do Slytherinu, ale przez pierwszy tydzień większość siedmiorocznych zastanawiało się jakim cudem nie został Krukonem. Jest on jednym z najlepszych uczniów w szkole, wspaniałym graczem quidditch'a i dobrym przyjacielem, a językiem posługuje się tak samo dobrze jak różdżką - Malfoy mówił dalej.
Zastanawiam się jakim cudem jeszcze nikt nie powiedział, żeby się zamknął i poszedł na miejsce. No cóż nawet nauczyciele byli zszokowani występem blondyna.
Ja coś jednak czuję, że zaraz będzie najgorsze.
- Wracając do tego co chciałem powiedzieć - o nie. - Severus od jakiegoś czasu zaczął się bardzo interesować panem, profesorze Riddle.
Co proszę?! Ja?! No chyba nie. Zabierzcie mnie proszę. Chcę się schować pod stół albo wyparować. Proszę niech ktoś mnie zabije!
W Wielkiej Sali przez chwilę panowały ciche szepty uczniów. Nauczyciele byli jeszcze bardziej zszokowani niż dwie minuty temu. No dobra Riddle wyglądał jakby było to najnudniejsze przedstawienie na ziemi. Próbowałem wstać, żeby wyjść z Wielkiej Sali, ale Nott, który siedzi obok, przytrzymał mnie, żebym się nigdzie nie ruszał, więc chcąc nie chcąc zostałem.
- W każdej naszej rozmowie, w której jest wymawiane pana nazwisko Severus nagle zaczyna w niej brać udział - ciągnął Abraxas. - Nie potrafi doczekać się nowych lekcji obrony, bo na nich ujrzy pana. Uznał też, że ostatni szlaban z panem był najwspanialszą rzeczą jaka mu się przytrafiła.
Chyba najgorszą.
Wiedziałem, że nie wyglądam najlepiej. Jestem czerwony jak piwonia przez co niektórzy myślą, że ten list to prawda. Cholera! Malfoy zamorduje cię!
- Tak więc Severus, który sam przed sobą tego nie przyzna, nie potrafi się panu oprzeć, a my Ślizgoni chcemy dopilnować, żeby pan się o tym dowiedział.
Czemu nikt go  stamtąd nie ściągnie? Nie każe mu zejść lub nie rzuci na niego uroku?
- Z poważaniem Ślizgoni - zakończył blondyn.
Z uśmiechem schował pergamin do kieszeni i zaczął iść w stronę stołu Ślizgonów.
Kiedy był na miejscu zapytał:
- I co podobało się?
- Aktualnie mam ochotę się zabić - warknąłem.
Walnąłem głową w stół i zrobiłem tak kilka razy.
- Masz zamiar robić tak cały dzień? - zapytał Orion.
- Tak - powiedziałem podnosząc głowę.
Zauważyłem, że każdy na sali już spokojnie rozmawiał.
- Dlaczego musieliście zrobić coś takiego? Doskonale wiecie, że nie lubię Riddle'a - powiedziałem.
- Oj tam - Nott machnął beztrosko ręką.
- Oj tam? Aktualnie mam ochotę rzucić na was taką klątwę, że nie wyjdziecie ze Skrzydła Szpitalnego - warknąłem. - Nie wiem co wy sobie myśleliście o takiej inicjacji! To było najgorsze, co mogło mnie spotkać! Ja rozumiem gdyby inicjacją było pocałowanie jakiejś dziewczyny albo chłopaka, do cholery nawet nauczyciela, ale to?! Przesadziliście! - prawie krzyczałem po czym wyszedłem z Wielkiej Sali.
Kiedy wychodziłem z Wielkiej Sali każdy się na mnie patrzył. Pewnie po raz kolejny pomyśleli, że to co powiedział Abraxas było prawdą. A ja? Byłem wściekły jak nigdy dotąd. Prawie wybiegłem na korytarz i ruszyłem do lochów. Wykrzyknąłem hasło mając gdzieś czy ktoś je usłyszy, ale w sumie każdy był teraz na obiedzie. Kiedy znalazłem się w pokoju wspólnym wziąłem swoją torbę, którą zostawiłem na sofie i wbiegłem do dormitorium. W dormitorium rzuciłem swoją torbę obok łóżka, a sam rzuciłem się na łóżko twarzą do poduszki. Zacząłem powoli oddychać, żeby się uspokoić, ale nie za bardzo wyszło. Leżąc tak wyobrażałem sobie różne sposoby na zamordowanie moich współlokatorów. Kiedy usłyszałem głosy przed drzwiami dormitorium przycisnąłem bardziej twarz do poduszki - doskonale wiedziałem, że to moi współokatorzy.
- Popieprzyło was do reszty! - po głosie poznałem, że to Orion.
Usłyszałem, że drzwi się otwarły, a oni po prostu weszli do środka.  
- Niby czemu?! - wrzasnął Lestrange.
Szybko usiadłem na łóżku ignorując zawroty głowy.
- CZY TY BYŚ SIĘ CIESZYŁ GDYBY, KTOŚ UZNAŁ, ŻE KOCHASZ SIĘ W SWOIM NAJMNIEJ LUBIANYM NAUCZYCIELEM I OGŁOSIŁ TO PRZED CAŁĄ SZKOŁĄ?! NO CHYBA NIE! - krzyczałem.
- Na Merlina uspokój się - powiedział spokojnie Malfoy.
- Łatwo ci mówić. To nie ty właśnie zostałeś skompromitowany przed całą szkołą. Co ty byś zrobił na moim miejscu? Ja aktualnie mam ochotę cię zabić - warknąłem.
- Uspokójcie się wszyscy! - krzyknął Orion. - Ten pomysł nie był najlepszy i cieszę się, że nie brałem w tym udziału. Rozumiem co czuje Severus sam nie chciałbym, żeby ktoś powiedział przed całą szkołą, że jestem zauroczony w nauczycielu, którego nie lubię. Ludzie teraz w to wierzą, ale uznają, że to kłamstwo wtedy kiedy zaczniesz się z kimś umawiać - powiedział patrząc na mnie. - Za tydzień w sobotę jest wyjście do Hogsmage najlepiej będzie jak kogoś na nie zaprosisz jeżeli nie chcesz, żeby ludzie w te plotki wierzyli - westchnął pocierając sobie kark.
- Twój pomysł jest dobry - powiedziałem powoli po chwili namysłu. - Ale nie mam kogo zabrać do Hogsmage.
- O to się nie martw! - krzyknął entuzjastycznie Avery. - Żeby się zrehabilitować w twoich oczach wszyscy oprócz Oriona pomożemy ci znaleźć idealną osobę na randkę w Hogsmage - wyszczerzył się, a reszta pokiwała głową na znak zgody.
***
Po obiedzie zaszyłem się w Pokoju Życzeń. Nie miałem ochoty nikogo widzieć ani sprawdzać wypracowań. Wiem, że prędzej czy później czeka mnie rozmowa z dyrektorem, ale wolę, żeby to było później. Reakcja Severusa kiedy Abraxas przeczytał ten list była jednoznaczna. Chłopak był cały czerwony na twarzy i zauważyłem, że próbował uciec z Wielkiej Sali, ale Nott go przytrzymał. Kiedy Malfoy skończył czytać o coś się pokłócili i zielonooki wybiegł z Sali. Czyżby to była prawda co mówił blondyn czy może kolejny żart z ich strony?
Szczerze sam nie wiedziałem, lecz miałem zamiar się dowiedzieć. Ale nie teraz, teraz mam ochotę pójść spać. Jestem wykończony dzisiejszym dniem.
I z tymi myślami poszedłem do swojego gabinetu, żeby później pójść do swoich prywatnych komnat położyć się spać.

wtorek, 26 lipca 2016

Wakacyjne info!

Hej. Wiem, że wielu z was spodziewało się nowego rozdziału, ale niestety was zawiodę. 
Mam nadzieję, że się nie zniechęcisz i przeczytasz do końca. Zostałeś? To dobrze. 
Po pierwsze bardzo przepraszam, że nie dodałam rozdziału, ale w wakacje chciałam trochę nadrobić z czytaniem książek i oglądaniem serialu. 
Po drugie. Jak większość w wakacje gdzieś wyjeżdżam, a ja wyjeżdżam już jutro. Teoretycznie mogłabym wstawić już rozdział, ale nie jest dokończony i dopracowany. Napisany jest w większej połowie, a naprawdę bardzo się staram, żeby ten rozdział był długi i się wam spodobał. 
Z moich wakacji wrócę około 19 sierpnia, więc gdzieś tak po tym dniu wyczekujcie rozdziału. Oczywiście postaram się dodać go wcześniej, ale niczego nie obiecuję.
Jak już pisałam muszę go dokończyć i dopracować. Chcę wam wynagrodzić tyle dni bez rozdziału. Chcę, żeby ten rozdział był naprawdę długi, aby wynagrodzić wam te ostatnie krótkie rozdziały. 
Mam nadzieję, że zrozumiecie. 
Życzę miło spędzonych wakacji.
Isia xx 

sobota, 9 lipca 2016

Rozdział XII - Szlaban u Riddle'a

Reszta miesiąca szybko zleciała. Chociaż każdy pamiętał doskonały mecz quidditch'a, w którym Ślizgoni wygrali, to i tak każdy był zajęty przygotowaniem się do nocy duchów.
Wszyscy w szkole mówią, że w tym roku grono pedagogiczne zorganizowało bal, a osoba, która się na niego wybiera musi być za coś/kogoś przebrana.
Niestety to już dzisiaj i każdy wczoraj kupował przebranie w hogsmage. Każdy oprócz mnie. Na początku tygodnia razem ze współlokatorami zrobiliśmy kawał Puchonom na Obronie i MI się oberwało, bo Riddle zauważył tylko mnie. Codziennie przed kolacją musiałem iść do gabinetu Riddle'a i odrabiać karę pod jego czujnym okiem. Przez ten tydzień ani razu nie zjadłem kolacji w Wielkiej Sali - zawsze szedłem do kuchni kiedy odrobiłem karę. Za pierwszym razem kiedy przyszedłem odrabiać karę Riddle kazał mi posprzątać swój gabinet. Drugiego dnia kazał wysprzątać swoją łazienkę. Potem było już z górki segregowałem kartotekę z karami. Każdą kartę, w której atrament wyblakł lub została w jakimś stopniu została uszkodzona musiałem przepisywać.
Robiłem to już od półtorej godziny w tym czasie moi znajomi doskonale bawili się na balu Halloweenowym. Kiedy sprzątałem gabinet lub łazienkę Riddle'a siedziałem tu tak długo dopóki nie skończyłem swojej roboty. Pamiętam, że jak sprzątałem gabinet Riddle'a wróciłem do dormitorium grubo po pierwszej w nocy, a następnego dnia wyglądałbym jak zombie, gdyby nie zaklęcie glamour, ale jestem pewny, że zachowywałem się jak zombie.
Kiedy segreguje kartotekę Riddle wypuszcza mnie po trzech ewentualnie trzech i pół godzinach.
Spojrzałem na Toma.
Wyglądał na dwadzieścia pięć lat, może mniej. Ma orzechowe oczy, jasną karnacje oraz czarne rozczochrane włosy, które kontrastowały się z karnacją mężczyzny.  Zauważyłem też, że Riddle jest umięśniony w odpowiednich miejscach, a koszula, którą teraz na sobie miał przylegała do niego i pokazywała jak bardzo ma umięśnioną klatkę piersiową. Jego nogi też były umięśnione, co zawsze było widać jak miał na sobie spodnie, które przylegały do nich.  W dłoniach ze zwinnymi palcami zwykle trzymał różdżkę lub książkę, a teraz czarnowłosy sprawdzał wypracowania, więc w prawej ręce trzymał pióro. Z twarzy ściągnął maskę i było widać, że jest całkowicie skupiony na swojej pracy. Przez ciężkie rysy twarzy nie mógł był arystokratą, ale i tak wyglądał olśniewająco. Długie rzęsy rzucały cień na jego policzkach. Dolna warga jego ust była pełna, a górna nie całkiem.
Usta same prosiły się o pocałunek. W tym momencie miałem ochotę podejść do niego i po prostu go pocałować - dowiedzieć się czym smakują jego usta oraz czym pachnie jego skóra lub ubrania. Chciałem się dowiedzieć też jak bardzo Riddle jest doświadczony w pocałunkach.
- Wszystko w porządku, Severusie? - zapytał przyszły Czarny Pan, który zauważył, że się w niego wpatruje.
Ocknąłem się ze swoich myśli i zarumieniłem się lekko.
- Tak profesorze - wymamrotałem od razu kierując wzrok na pergamin.
W tym momencie byłem pewny, że moje policzki są koloru dojrzałych pomidorów.
O Bogowie! Właśnie oceniałem przyszłego mordercę jako potencjalnego kochanka! Na Boga chciałem go pocałować? Co się ze mną dzieję? Powinni już znaleźć dla mnie miejsce w Mungu. 
Czekaj! Stop! On powiedział do mnie po imieniu! Co się dzieję z tym światem dzisiaj? 
Po następnej półtorej godziny spokojnie mogłem iść do dormitorium.

piątek, 10 czerwca 2016

Rozdział XI - Ślizgoni wygrali!

Teraz żałuję, że zgodziłem się na granie w tym meczu. Co ja sobie wtedy myślałem!
Na Merlina stresuję się bardziej niż jak miałem zagrać mój pierwszy mecz w karierze szkolnej.
Przecież to tylko zwykły mecz, prawda? No może nie zwykły, bo będę grał z pradziadkami moich znajomych, z czego w moim czasie większość już umarła. Z przyczyn naturalnych lub nie. Dodatkowo na widowni będzie przyszły morderca. Nie no to jest super pocieszenie. Chyba wolałbym być jeszcze w Skrzydle Szpitalnym. Na Merlina, co się ze mną dzieję, że wolałbym leżeć w szpitalu niż grać? Nie no serio mówię zabijcie mnie. Niepotrzebnie się zgadzałem, ale co poradzić? Zabiliby mnie jakbym nie zagrał. Może wtedy szybciej wróciłbym do mojego czasu? Teraz serio wolałbym być w moim prawdziwym czasie niż siedzieć w tym z mega ważną misją, której nie wiem jak zrobić. Cholera.
Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie uśmiechniętego Scorpiusa. Jego blond włosy były roztrzepane we wszystkie strony, a jak się uśmiechał w lewym policzku miał dołeczek. Jego lewy profil był zdecydowanie lepszy od prawego. W szaro-niebieskich oczach było widać iskierki radości, a alabastrowa skóra odznaczała się od ciemnego szkolnego mundurka.
Uspokoiłem się. Czasem miałem tak jak teraz, że zaczynałem panikować przed meczem lub jakąś inną rzeczą. Ostatni raz spanikowałem przed Balem Bożonarodzeniowym, który zorganizowała szkoła. Lecz zawsze jak zaczynałem panikować Scorpius był przy mnie i pomagał mi się uspokoić.
Otworzyłem oczy.
Siedziałem w szatni Ślizgonów. Każdy był już przebrany i czekał na mecz. Wczoraj chłopcy wbili mi do głowy całą taktykę swojego domu. Ze zdenerwowania zacząłem tupać nogą. Przeczesałem swoje włosy, a potem zacząłem bawić się palcami.
Mam nadzieję, że wygramy.
***
 Każdy teraz śpieszył się na mecz Ślizgoni vs Gryfoni. Oczywiście miałem nadzieję, że wygrają Ślizgoni.
Kiedy chodziłem do Hogwartu nie uczestniczyłem w meczach quidditch'a. Za bardzo nie lubiłem ani grać w ta grę, ani oglądać jak przebiega mecz. Wtedy zawsze zaszywałem się w bibliotece, pokoju wspólnym ewentualnie dormitorium i robiłem zadania domowe lub się uczyłem.
Tym razem było inaczej. Malfoy zadeklarował mi, że zamiast ich szukającego zagra Wilson, który podobno dobrze gra. Chciałem tylko zobaczyć jak gra to nic takiego, prawda?
Ostatnio zauważyłem, że dosyć często moje myśli zajmuje Severus, ale to całkowicie normalne. Chcę tylko poznać jego tajemnicę, którą bardzo dobrze ukrywa. Przecież pojawił się w połowie października praktycznie z nikąd i już stał się pupilkiem większości nauczycielów.
Idąc na mecz omijałem uśmiechnięte dzieciaki. Zaczynając od pierwszorocznych kończąc na siódmorocznych. Krukoni i Puchoni na pewno jak zawsze kiedy gra Slytherin przeciwko Gryffindorowi kibicuje Gryfonom.
Poszedłem na trybuny nauczycieli akurat wtedy kiedy zaczynał się mecz.

Teoretycznie nie znałem się na quidditchu, ale było widać, że Severus potrafi grać. Nie szukał kłopotów i rozglądał się w poszukiwaniu złotego znicza. Od czasu do czasu jak Ślizgoni zdobyli punkty dał upust swojej radości. Na razie Slytherin wygrywał.
Wreszcie można było zauważyć, że Severus ujrzał złoty znicz. Jak zaczął lecieć w jego stronę, Potter szukający Gryffindoru poleciał za nim. Znicz leciał prosto do ziemi, a chłopcy byli bardzo blisko niej. Każdy na trybunach bał się, że chłopcom coś się stanie. Potter w końcu wyhamował, bo bał się niżej lecieć, a Severus poleciał i bardzo blisko ziemi zahamował. Lecąc bardzo blisko ziemi mógł spokojnie złapać złotego znicza, ale nie potrafił. Dał, więc nogi na miotle i stanął na niej, po czym zrobił salto w powietrzu, łapiąc przy okazji znicz.
Było słychać ogromny wrzask.
Ślizgoni wygrali.  

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział X - Wyjście ze Skrzydła Szpitalnego

Tamtamtamdaaa!! Dzisiaj rozdział. Znowu jest krótki, ale ważne, że jest rozdział, prawda?
Zastanawiam się, czy właśnie nie zrobić tak, że będę pisała krótsze rozdziały, ale częściej.
Napisałabym oczywiście rozdział wcześniej, ale miałam problemy z internetem u mnie w pokoju, a komputer mam w salonie, a jakoś nie lubię pisać, jak ktoś się patrzy, co robię.
Dodatkowo urodziny mnie przytłoczyły. Chciałam w nie napisać rozdział, ale koleżanka wyciągnęła mnie na dwór.
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Przepraszam za jakiekolwiek błędy, postaram się je wyłapać w wolnym czasie.
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale, miłego czytania :*
-------    
Kolejny tydzień przeleżałem w skrzydle szpitalnym. Abraxas, Lestrange, Orion, Avery i Nott codziennie do mnie przychodzili i dawali mi zadania domowe oraz notatki z lekcji, żebym wszystko uzupełnił.
Orion był u mnie prawie cały czas, bo jako jedyny nie grał w quidditch'a i nie musiał trenować dzień, w dzień.
Zbliżał się mecz Ślizgoni przeciwko Gryfonom, więc chłopcy musieli cały czas trenować. Każdy wie, że to oni chcieli wygrać.
Wczoraj wieczorem dowiedziałem się, że dzisiaj na kolację będę już mógł wrócić do dormitorium.
Teraz jestem sam i piszę esej na transmutacje. Abraxas, Lestrange, Avery i Nott mieli teraz trening, a Black robił jakieś super ważne zadanie w bibliotece.
Czułem się samotny. Bardziej samotny niż jak pierwszy dzień miałem tutaj spędzić. Przyzwyczaiłem się już, że jestem z nimi prawie zawsze, że jestem w tym czasie i mam zrobić mega ważną misję, za którą się nie potrafię wziąć. Prawda jest taka, że czasem potrzebuję samotności i mogę siedzieć sam w jakimś miejscu nawet kilka godzin, ale aktualnie chciałbym rozmawiać ze współlokatorami, a nie siedzieć w łóżku w skrzydle szpitalnym i pisać esej na transmutacje. Pergamin leżał na pościeli, na nim leżało pióro. Książkę miałem na kolanach szukając odpowiednich rzeczy, o których miałem pisać. Niestety nic nie znalazłem i chociaż miałem już jedną stronę zapełnioną było za mało. Trzeba było co najmniej dwie. Warknąłem zirytowany i rzuciłem książką tak, że odbiła się od ściany naprzeciw mnie. Potrzebuje jakiejś książki z biblioteki która mi pomoże, ale oczywiście nie mogę wyjść.
Westchnąłem i powoli wyszedłem z łóżka tylko po to, żeby podnieść książkę z podłogi.
Czuję się tutaj jak w klatce. Nie dość, że nienawidzę przebywać w tym miejscu, to jeszcze muszę dłużej niż bym chciał.


Wreszcie mogłem wyjść ze skrzydła szpitalnego. Oczywiście cały ten dzisiejszy czas spędziłem nad transmutacją i jestem pewny, że mam jej dość na jakieś trzy miesiące.  
Chłopcy dzisiaj nie przyszli do mnie, przez co jeszcze bardziej świrowałem.
Idąc do Wielkiej Sali czułem się wolny jakbym był ptakiem zamkniętym w klatce na wiele dni, a nagle mnie z niej wypuszczają. Szedłem całą drogę z uśmiechem na twarzy. Jak już znalazłem się w Wielkiej Sali od razu poszedłem na swoje miejsce. Siedział tam tylko Orion.
Ja sam usiadłem na swoim miejscu.
- Cześć - przywitałem się z czarnowłosym.
- Hej - uśmiechnął się lekko.
- Wiesz gdzie reszta? - zapytałem.
Black wzruszył ramionami, a ja zająłem się kolacją.
Po jakiś 5 minutach kolacji przyszła reszta współlokatorów. Byli jacyś przygaszeni, kiedy usiedli.
- Właśnie! - krzyknął Abraxas nagle, a wszyscy popatrzyli się w naszą stronę. - Severus ty umiesz grać w quidditch'a, prawda? - zapytał ożywiony.
- No tak. Grałem na pozycji szukającego - powiedziałem powoli obawiając się o moje życie.
- To świetnie się składa - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. |
- Co się świetnie składa? Ktoś będzie mi łaskaw wytłumaczyć?
- Malfoyowi chodzi o to, żebyś zagrał na pozycji szukającego u nas w drużynie na jutrzejszym meczu - powiedział Nott.
- Ale co? Dlaczego? - zapytałem.
- Nasz szukający doznał kontuzji na dzisiejszym treningu, a nie mamy zastępcy. Mamy nadzieję, że się zgodzisz, bo potrafisz grać. Zresztą sami widzieliśmy jak latałeś na miotle - powiedział Malfoy.
Patrzyłem na każdego po kolei.
No, ale przepraszam. Ja mam grać jako zastępca! Niedawno wróciłem ze skrzydła szpitalnego i dowiaduje się takich rzeczy, na gacie Merlina..
- Przecież nie znam waszej taktyki i nie mam miotły - prawie krzyknąłem.
- Miotłę dostaniesz od naszego szukającego - Nott lekko się uśmiechnął. - A co do taktyki, to powiemy ci ją w dormitorium.
Teraz nadszedł czas, żebym się zgodził. Oni mają nadzieję, że się zgodzę, a ja nie jestem pewny.
Kiedy się nie zgodzę moją winą będzie, to że przegraliśmy walkowerem, a chłopcy będą na mnie wściekli.
- No okey. Zagram - powiedziałem.
Zauważyłem, że chłopcy zaczęli się cieszyć i niemal krzyczeli z radości.
Obym tego nie żałował.     

niedziela, 29 maja 2016

Rozdział IX - Mdlenie, choroba, skrzydło szpitalne i Orion robiący wykład jakby był matką

Bardzo, ale to bardzo przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Strasznie nie miałam czasu. I przepraszam też, że rozdział jest taki krótki, ale nie miałam za bardzo na niego pomysłu. Postanowiłam, że potrzeba trochę podkręcić akcję i zrobić wszystko szybciej, żeby Albus znalazł się w swojej teraźniejszości. Postaram też wynagrodzić wam ten długo brak rozdziału i napisać kolejny jak najszybciej. Przepraszam za jakiekolwiek błędy. Wyłapię je i poprawię w wolnej chwili.
-----
Kiedy rano się obudziłem nie czułem się najlepiej. Zauważyłem, że większość moich współlokatorów wstało. Avery, którego zdążyłem ocenić za największego śpiocha, jeszcze spał. Usiadłem na łóżku i poczułem, że kręci mi się w głowie. Nie zrobiłem z tego nic wielkiego, bo przecież mogłem za szybko usiąść i zakręciło mi się w głowie, to nic takiego.
- O śpioch wreszcie wstał - powiedział Malfoy, który pierwszy zauważył, że wstałem.
- Popatrz na Avery'ego. Zauważ, że to on dłużej śpi - uśmiechnąłem się. 
- Oj tam - machnął lekceważąco ręką.
Spojrzałem na zegarek. Była 6.35, a o 7.00 zaczyna się śniadanie. Czyli jest niecałe pół godziny do śniadania.
- Nie powinniście go obudzić? - powiedziałem wskazując na Avery'ego.
- Jeszcze jest trochę czasu. Obudzimy go za jakiś czas - mruknął Orion.
Wstałem co spowodowało jeszcze większe zawroty głowy i podszedłem do kufra, żeby wziąć mundurek szkolny. Jak już go wziąłem poszedłem powoli do łazienki, bo z każdym krokiem wydawało mi się, że zemdleję.
Kiedy się już znalazłem się w łazience przejrzałem się w lustrze. Nie wyglądałem najlepiej. Byłem okropnie blady. Zdecydowałem, że powinienem wziąć szybki prysznic, żeby nie spóźnić się na śniadanie. Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic.
Po szybkim prysznicu powycierałem się i ubrałem się w mundurek. Przed wyjściem z łazienki powycierałem moje mokre włosy i umyłem zęby. Dalej kręciło mi się w głowie, ale nie przejmowałem się tym. Przecież to nie jest nic poważnego.
Otworzyłem drzwi od łazienki, od razu poczułem jak zimne powietrze miesza się z gorącym. Trochę bardziej zakręciło mi się w głowie, ale po raz kolejny nie przejąłem się tym i wszedłem do dormitorium.
Po dwóch krokach miałem mroczki przed oczami, a świat zawirował. Słyszałem przytłumione głosy współlokatorów, a sam leciałem w dół. Byłem pewny, że przeżyje bolesny upadek na kamień.
***
Chciałem już wychodzić ze swojego gabinetu i iść do Wielkiej Sali. Usłyszałem natarczywe pukanie do drzwi.
- Proszę - warknąłem rozdrażniony.
Ktoś z prawie prędkością światła otworzył drzwi. Spojrzałem na tego ktosia i okazało się, że jest to Malfoy, Blondyn ledwo łapał oddech, a ubrane miał na sobie.. piżamy.
- P-profesorze, Se-severus zemdlał, wychodząc z łazienki - wysapał.
- Prowadź - mruknąłem.
Abraxas wyszedł z mojego gabinetu, a ja za nim pośpiesznie zamykając drzwi.
Po drodze dowiedziałem się, że Wilson od rana nie wyglądał za dobrze, a kiedy wychodził z łazienki zemdlał, ale Orion w ostatniej chwili uratował go przed spotkaniem z twardą podłogą. Black zarządził, żeby Malfoy poszedł po mnie, a Lestrange po pielęgniarkę.
Tak szczerze to dopiero wtedy doceniłem jakie Black ma dobre zdolności przywódcze. Zawsze mi się wydawało, że to Malfoy rządzi w ich paczce, co może być prawdą. A Orion z pozoru cichy, zaczytany i inteligenty chłopak potrafi nie spanikować w kryzysowych sytuacjach i zarządzić, co kto ma robić.
Nie zauważyłem tego, że już staliśmy przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów. Kiedy tam weszliśmy każdy obecny w pokoju przestał rozmawiać i popatrzył się w naszą stronę. Blondyn nie przejmował się tym i poprowadził mnie do dormitorium.
Kiedy tam wszedłem pielęgniarka szkolna - madame Maslow ocucała Severusa. Lestange wyglądał jakby przebiegł maraton, Orion ze skupionym wyrazem twarzy wpatrywał się w Wilsona. Avery wyglądał jakby dopiero wstał.
- Trzeba go zabrać do skrzydła szpitalnego - powiedziała pielęgniarka.
Skinąłem głową i rzuciłem zaklęcie lewitujące na bruneta.

W skrzydle szpitalnym jak tylko Severus się przebudził madame Maslow przebadała go i dała różne lecznicze eliksiry.
- To grypa, która jest dosyć mocna - powiedziała pielęgniarka do chłopaka.
Sam chłopak popatrzył na nią z miną, która mówiła: "No chyba się domyśliłem, rzadko choruje, a jak już to poważnie".
- Poleży sobie pan z jakiś tydzień w skrzydle szpitalnym - dopowiedziała nie zwracając uwagi na minę Severusa, którego wyraz twarzy się pogorszył.
Posiedziałem jeszcze chwilę przy chłopaku razem z jego współlokatorami po czym wyszedłem, bo musiałem iść do klasy.
- Mówiłem ci, żeby iść wczoraj na dwór jakoś ciepło ubranym, to nie. Ty musiałeś zrobić swoje -Orion robił zielonookiemu wywód jakby był jego matką.
Uśmiechnąłem się lekko i szybko ruszyłem do klasy.

sobota, 19 marca 2016

Rozdział VIII - Jestem aż tak słabym aktorem?

Hej witam was po bardzo długiej przerwie. Na początek chcę się usprawiedliwić. I powiem tak. Nie mam czasu nawet dla siebie. Mam mnóstwo zadań domowych i sprawdzianów dodatkowo jeszcze był jeden konkurs i parę zawodów, więc praktycznie cały dzień siedzę przed książkami. Jestem na 100% pewna, że zepsułam końcówkę, bo tak bardzo chciałam dodać ten rozdział. Od pewnego czasu zastanawiałam się czy to opowiadanie nie zacząć publikować też na wattpadzie gdzie mam konto. I teraz mam zadanie dla was. Wy zdecydujecie czy to ff pisać też na wattpadzie czy nie ;)
------------
Od czasu "miłej" pogawędki z moim pradziadkiem minęły dwa dni. Dzisiaj jest czwartek. Tak jak myślałem plotki o tym były do dzisiaj. Coś czuję, że będą się utrzymywać bardzo długo. Przyzwyczaiłem się do tego, że jestem obserwowany przez wszystkich uczniów  w szkole, bo w moim prawdziwym czasie mam tak prawie codziennie przez... pewne niedorzeczne plotki.
Nie przeszkadzało mi to, że uczniowie patrzą na mnie na korytarzu, szepczą czy nawet pokazują palcami. Nie obchodziło mnie to. Miałem to gdzieś.
Czułem jednak od tamtego wydarzenia wzrok, który mnie obserwował na każdym kroku. Przez to czułem, że wszystko co robię, czy o czymś rozmawiam ten ktoś o tym wie. Nie czułem się z tym dobrze. Wręcz przeciwnie czułem się z tym bardzo źle.
Nie ważne gdzie się ukryłem, na wieży astronomicznej, w dormitorium, pustej klasie, czy nawet w Pokoju Życzeń czułem się obserwowany. A to odbiło się na moich ocenach, bo nie potrafiłem się skupić. 
Obiad. Właśnie teraz znajduję się w Wielkiej Sali na obiedzie. Westchnąłem i zacząłem dalej dłubać widelcem w ziemniakach. Kątem oka zauważyłem, że Abraxas patrzy na mnie z... troską? Tak to było to. Poczułem się gorzej niż dotychczas. Przez to, że zastanawiałem się kto mnie obserwuje w nocy nie potrafię spać, a mój apetyt znacznie się pogorszył. Co prawda nigdy nie jadałem dużo, ale teraz praktycznie wcale nie jadłem.
Dodatkowo Malfoy zauważył coś podejrzanego. Spodziewałem się tego bardziej po Orionie, ale Black by odpuścił, a Malfy'owie nie odpuszczają i nigdy nie przejmują odmowy. Tak, więc blondyn nie odpuści, a ja jakoś będę to musiał znieść.
- Severus - zaczął Abraxas
Wiedziałem, że czeka nas jedna z tych poważniejszych rozmów.
- Tak? - zapytałem udając, że nie wiem o co chodzi.
- Co się z tobą dzieje? - zapytał.
Popatrzyłem na niego i zmarszczyłem brwi.
- Możesz powiedzieć o co chodzi? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie dalej udając.
- Wilson proszę cię nie udawaj - powiedział.
Jestem aż tak słabym aktorem?
Zauważyłem, że reszta współlokatorów zainteresowała się rozmową.
- Czego mam nie udawać? - zapytałem po raz kolejny udając, że nie wiem o co chodzi.
- Nie udawaj, że wszystko ok. Doskonale widzę, że coś cię dręczy. Przez to coś nie potrafisz się skupić, a twoje oceny bardzo się pogorszyły. Byłeś wzorowym uczniem. Nic nie jesz i praktycznie nie śpisz. Myślisz, że nie słyszę jak rzucasz się po łóżku? Powiedz co cię dręczy.
- Jak sam będę wiedział co mnie dręczy to ci powiem. Na razie sam nie wiem co to jest. Zresztą.. to są po prostu gorsze dni. Każdy je ma nawet ja. Polepszy mi się - wymusiłem się na uśmiech i dalej dłubałem widelcem w ziemniakach.
Obiad kończy się za dziesięć minut. Po nim mamy ostatnią lekcję - transmutacje. Mam nadzieję tylko, że Dumbledore nie da nam dużo na zadanie, bo dzisiaj mamy mnóstwo zadania. Zresztą.. Wracając do Malfoya. Serio? Nie może odpuścić. Nawet on ma gorsze dni, w których jego oceny gwałtownie lecą w dół. Do mnie ma wąty, a na siebie nie patrzy.
Odłożyłem widelec na talerz i rozejrzałem się po sali.
Gryfoni - jak zawsze nie przestrzegali kultury. Krzyczeli, rozmawiali z pełnymi ustami. Co prawda nie wszyscy, bo byli tacy, którzy kulturę.
Krukoni - nawet na posiłkach można zobaczyć, że to "ci mądrzy". Książki mieli otwarte przed talerzem i czytali. Niektórzy z nich szeptem rozmawiali z kimś ze swojego domu. Trzeba było przyznać, że po Ślizgonach - którzy czasem byli najgłośniejszym stołem - byli najcichszym stołem.
Puchoni - można powiedzieć, że to minimalna kopia Gryfonów. Chociaż jak na kopię to marna, bo siedzi tam więcej ludzi z kulturą.
Przy stole nauczycielskim jest tak jak zawsze.
Na środku stołu prezydialnego siedzi Profesor Dippet. Po jego prawej stronie siedzi profesor transmutacji i wicedyrektor profesor Dumbledore. Koło Dumbledore'a siedzi profesor Riddle, a pote, profesor Slughorn, bibliotekarka i pielęgniarka.
Od lewej strony dyrektora siedzi profesor Smith od opieki następnie nauczyciel zaklęć, historii magii, wróżbiarstwa, numerologi i astronomii. 
Każdy nauczyciel był na swój sposób zajęty. Jedni jedli i pili. Drudzy rozmawiali i jedni, a inni jedli i obserwowali uczniów.
Riddle należał do uczniów, w której jedli i obserwowali. Prawda była taka, że Riddle z nikim nie rozmawiał. 
Tak w ogóle ile Riddle ma lat? Bo nie wygląda na dużo starszego ode mnie. 
Ehh.. Albus przestań myśleć o swoim nauczycielu Obrony. Co prawda przystojnym, ale musisz przestać tak myśleć. 
To przecież przyszły zabójca twoich dziadków! 
No właśnie przyszły. Riddle jeszcze tego nie zrobił. 
Ale zrobi! 
Możesz go powstrzymać. Twoją misją jest powstrzymanie go od morderstw. 
Pokręciłem głową próbując wybić sobie z głowy te wszystkie myśli, które mnie zaczęły nękać.
- Idziemy już? Zaraz będzie dzwonek - powiedziałem
- To już? - zapytał Nott, a kiedy przytaknąłem dodał:
- Szybko minęło.
Czy szybko minęło? Nie wiem. Według mnie obiad się dłużył.
Wstaliśmy od stołu i ruszyliśmy w stronę wyjścia z sali.
Poczułem, że włoski na karku mi się zjeżyły co oznacza, że ktoś mnie obserwuje. Spojrzałem przez ramię, ale nie zauważyłem kogoś kto mógłby mnie obserwować.
- Coś się stało, Severusie? - zapytał Avery.
- Nie, nic - powiedziałem powoli odwracając głowę.
Czyżby już potrzebuję psychiatry? Na pewno nikt mnie nie obserwuje. Przecież nie stał się niewidzialny. Chociaż.. żyję w świecie czarów tu wszystko jest możliwe. Na przykład peleryna niewidka, o! Są też różne zaklęcia niewidzialności. Na pewno świruje. Kto niby ma mnie obserwować, a tym bardziej śledzić? Nie ma takiej osoby. Bynajmniej nie w tym czasie. 
Z takimi myślami trafiłem pod salę do transmutacji. Kiedy się ocknąłem zauważyłem, że chłopcy są pogrążeni w jakiejś rozmowie, a ja nie chcąc im przeszkadzać oparłem się o najbliższą ścianę i patrzyłem na nich z lekkim uśmiechem błąkającym mi się na twarzy.
Zauważyłem, że kilkoro uczniów stało w grupce naprzeciw mnie i coś szeptało pokazując na mnie palcami.
W duchu przewróciłem oczami.
- No ja rozumiem, że jestem przystojny, ale to nieładnie obgadywać kogoś za plecami i pokazywać na niego palcami. Szczególnie wtedy kiedy ta osoba to widzi. Nawet pięciolatek to wie - powiedziałem patrząc na grupkę.
Niektórzy popatrzyli na mnie ze strachem w oczach, a inni z wyzwaniem wypisanym na twarzy. Po  krawatach poznałem, że to Puchoni. No tak to z nimi mamy dzisiaj transmutację.
Współlokatorzy, którzy nagle przypomnieli sobie o mojej obecności podeszli do mnie i zaczęli wypytywać mnie co się właściwie stało. Akurat wtedy zadzwonił dzwonek, a zza rogu wyszedł Albus Dumbledore. Ucieszony z perspektywy, że nie muszę odpowiadać na te wszystkie pytania wszedłem do klasy.
Na transmutacji siedzę z Orionem na końcu klasy po "Ślizgońskiej" połowie. Black gdyby chciał wiedzieć o co chodziło zapewne by zaczął mnie o to wypytywać. Zauważyłem, że on taki nie jest. On w tej grupie jest tym odpowiedzialnym, mądrym, cichym i tajemniczym . Dziwne, że nie jest prefektem.
Malfoy jest liderem.
Avery i Nott są tymi, którzy popierają każdy pomysł lidera i mają jakiś wkład w różnych pomysłach.
Lestrange jest tym.. poplecznikiem? Nie wiem jak to ująć.. O! Już wiem! Jest tym, który sika z każdej możliwej okazji i podlizuje się.
A ja? Sam szczerze nie wiem kim jestem w tej grupce. Chyba mam jeszcze status nowego, który musi się dopasować. Czy będzie jakaś inicjacja? Wątpię.. Z tego co się dowiedziałem chłopaki przestali robić kawały kiedy zacząłem się z nimi zadawać.
Czy mam na nich dobry wpływ?
Może nie mają pomysłów?
W ostateczności szykują coś bardzo dużego.
Hmmm.. W te dwa pierwsze sam nie wierzę, więc na pewno szykuję się coś większego.
Poczułem jak Orion szturcha mnie.
Wybudziłem się z mojego transu mówiąc:
- Yyyy... Sorry zamyśliłem się.
- Zauważyłem - Black uśmiechnął się. - Mamy zrobić zadanie w parach.
- Um.. A jakie, bo ja no wiesz - nie potrafiłem się wysłowić.
- Wiem - powiedział znowu uśmiechając się lekko. - Musimy zmienić brwi osobom, z którymi siedzimy w ławce.
Super! Jeszcze tego brakowało! Skoro nie potrafię się skupić na temacie lekcji to z tym prostym zadaniem będzie pięć razy gorzej. 
Westchnąłem i usiadłem tak, żeby być twarzą w twarz z Orionem.
- Emmm.. to może ty zacznij - powiedziałem wymuszając od siebie lekki uśmiech.
Orion skinął głową.
Dopiero teraz zauważyłem, że Black jest przystojny.
Ma arystokratyczne rysy twarzy, czarne oczy, w których można się utopić, tego samego koloru włosy, które były w artystycznym nieładzie, a poszczególne kosmyki opadały mu miękko na twarz. Włosy doskonale kontrastowały się z bladą karnacją Blacka. Ma malinowe usta, w których górna warga jest trochę węższa od dolnej. Kiedy się skupi nie widać tego po jego mimice twarzy, tylko po jego oczach i dolnej wardze, którą przygryza.
Uniósł rękę, w której trzymał różdżkę na wysokość mojej twarzy i zaczął robić nią mało skomplikowane ruchy mrucząc zaklęcie pod nosem.
Orionowi udało się dopiero po trzech próbach.
Teraz była moja kolej. Miałem co do tego złe przeczucia. Do zaklęć z działu transmutacji zawsze trzeba być mocno skupionym, a ja nie potrafiłem się skupić. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i podniosłem swoją różdżkę na wysokość twarzy Oriona.
Zacząłem robić różne ruchy nadgarstkiem i mruczałem zaklęcia. Jednak zamiast zmienić kolor brwi zmieniłem mu kolor włosów.
- Super - warknąłem.
Praktycznie każdy w klasie zauważył, że Orionowi zmienił się kolor włosów na - niestety - różowy.
- Nic się nie stało - powiedział poszkodowany uspokajająco.
- Nic się nie stało?  - syknąłem nie akcentując pytania. - Właśnie zmieniłem ci kolor włosów na różowy - miałem ochotę krzyczeć, ale się powstrzymałem.
- Serio, nic się nie stało. Każdemu się może zdarzyć - powiedział Black cofając zaklęcie.
Resztę lekcji próbowałem zmienić kolor brwi Oriona choć z marnym skutkiem.
Kiedy zadzwonił dzwonek usłyszałem, że nauczyciel transmutacji prosi mnie, abym został tutaj na chwilę.
Szczerze? To miałem kompletnie dosyć tego dnia. Miałem ochotę znaleźć się w łóżku. Całe szczęście, że transmutacja była ostatnią lekcją. 
- O co chodzi profesorze? - zapytałem.
- Zauważyłem, że dzisiaj całkowicie nie mogłeś się skupić na lekcji. Czy coś się stało? - odpowiedział pytaniem na pytanie tonem pełnym troski.
- Nie, nic się nie stało. Po prostu.. - przez chwilę zastanawiałem się czy nie powiedzieć nauczycielowi transmutacji o tym, że czuję się obserwowany. - Po prostu mam gorszy dzień - skłamałem wymuszając lekki uśmiech.
Profesor Dumbledore patrzył na mnie przez chwilę, westchnął i powiedział:
- Możesz już iść.
Posłusznie wyszedłem z klasy i skierowałem się do pokoju wspólnego. Wiedziałem jednak, że mężczyzna mi nie uwierzył.

Wieczór. Coraz szybciej zbliżała się cisza nocna, co oznaczało patrolujących korytarze nauczycieli.
Zbytnio się tym nie przejmowałem i zamiast wrócić do pokoju wspólnego poszedłem na błonia i usiadłem przed jeziorem. Była jesień czyli wieczorami i nocami na dworze robiło się zimno. Teraz było zimno, a na dodatek wiał lekki, ale mroźny wiatr. Ja oczywiście nie mam na sobie kurtki, szalika, a nawet czapki. Było mi zimno, ale tym też się nie przejmowałem. Patrzyłem w tafle jeziora. Pierwszy raz od dwóch dni czułem się wolny. Bez żadnych plotek, wytykania palcami. Nie czułem nawet tego dziwnego uczucia bycia obserwowanym.

Wspomnienie
Były święta. W tym roku cała rodzina zebrała się w domu, w którym mieszkam. Jedliśmy obiad. Siedziałem obok Jamesa i wujka Charliego. Powoli jadłem słuchając rozmowy dorosłych, która zeszła na homoseksualizm. 
- Według mnie homoseksualiści nie powinni istnieć - powiedział z pogardą dziadek Artur.
Zacisnąłem zęby, ale na szczęście nikt tego nie zauważył. 
Haloo! Masz wnuka homoseksualistę, ale o tym nie wiesz, bo miałem zamiar to powiedzieć dopiero teraz. 
Tak. Chciałem to powiedzieć dopiero dzisiaj właśnie przy obiedzie. Obiecałem to Scrpiusowi, który już dawno powiedział rodzinie o swojej orientacji. U niego jakoś nikt się tym nie przejął - no może oprócz jego dziadka, który totalnie nie trawi homoseksualizmu.
- Tato, ale to też są ludzie. Nie możesz ich nienawidzić za coś na co nie mają wpływu - powiedział wujek George. 
- Oni są wybrykami natury. Nie powinni istnieć - powiedział dziadek, ale tym razem było słychać, że jest wkurzony. 
Wstałem od stołu tak gwałtownie, że krzesło, na którym siedziałem z hukiem upadło na ziemię. Byłem świadomy tego, że każdy z mojej kochanej rodziny na mnie patrzy.
Podszedłem do drzwi wyjściowych, a kiedy miałem je otwierać usłyszałem głos babci Molly: 
- Gdzie idziesz?
Odwróciłem się i zlustrowałem całą moją rodzinę. Zauważyłem, że nikt nie wstał, żeby podnieść krzesło, na którym siedziałem z ziemi. 
- Jak to gdzie? - spytałem podnosząc jedną brew. - Zabić się. Bo przecież tacy jak ja nie powinni istnieć - odpowiedziałem na swoje własne pytanie z głosem pełnym jadu. 
Wiedziałem, że nie był to najlepszy sposób na powiedzenie im tego, że jestem gejem. Wyszedłem z domu bez szalika, kurtki i czapki. Na dworze było biało od śniegu i przeraźliwie zimno. 
Całe szczęście, że chociaż mam trampki zaśmiałem się w myślach. 
Poszedłem do szopy koło domu. Tak jak zawsze była tam moja sowa. 
Co mówił Scorpius? próbowałem sobie przypomnieć. A no tak "Nigdy nie mów rodzinie o swojej orientacji pod wpływem wściekłości. Mogą to przyjąć do wiadomości gorzej niż normalnie". Ups.. Chyba o tym nie pomyślałem. 
Można to uznać za dziwne, ale ta szopa jest tak jakby moim azylem. Często tu przebywam jak jestem wściekły, albo po prostu chcę być sam. Przez to, że dosyć często tu przebywam mam tutaj schowane pióra, pergaminy i atrament, a co najlepsze jest tutaj moja sowa. 
Wyciągnąłem pergaminy spod jakiegoś pudła po czym z niego wyciągnąłem pióro i atrament. Zamoczyłem pióro w kałamarzu. Po chwilowym zastanowieniu napisałem list do Scorpiusa ze skróconymi wydarzeniami z obiadu.
Kiedy skończyłem przywołałem do siebie sowę. 
- Light to jest dla mnie bardzo ważne. Musisz znaleźć do Scorpiusowi - powiedziałem zawiązując sowie do nóżki list. 
Zwierzę zahukało, a to oznaczało, że zrozumiało polecenie. 
Postanowiłem poczekać. 
Po jakiejś niecałej godzinie sowa wróciła. 
Wreszcie! Najwyższy czas! 
Odwiązałem list od nóżki sowy i przeczytałem go. 
Pisało tylko: 
"Ojciec otworzył dla ciebie naszą sieć fiu. Rusz swój jędrny tyłeczek do mnie. 
Twój Scorpius".
Wywróciłem w duchu oczami. 
Serio musiał napisać "jędrny tyłeczek"?! 
Bez dłuższego zastanowienia ruszyłem w stronę domu. Było mi zimno. Czułem, że niektóre części ciała zostały zamrożone.
Wszedłem do domu, w którym nagle zrobiło się cicho. Wszyscy w tym momencie patrzyli na mnie. 
- Myśleliśmy, że poszedłeś się zabić! - krzyknęła mama. 
- Wielkiej różnicy by nie zrobiło - mruknąłem bardziej do siebie niż do nich. - Jak widać jeszcze żyję, a to oznacza, że się nie zabiłem. 
- Szkoda - mruknęła Rosie. 
Babcia spojrzała na nią wściekła, a ja udawałem, że nie usłyszałem. 
- Tato - spojrzałem na niego. - Zdecydowałem, że resztę dnia spędzę u Scorpiusa.. Nie wiem kiedy wrócę. 
Nie patrząc na resztę wziąłem w garść proszek fiu i wszedłem do kominka. Scorpius mieszka w Malfoy Manor. Mówił mi, że jego dziadkowie się wyprowadzili, bo dom był dla nich za duży. 
- Malfoy Manor - powiedziałem głośno, wrzucając proszek do kominka.
Zacząłem się kręcić, więc zamknąłem oczy, a ręce "przykleiłem" do boków. Poczułem, że zwalniam a kiedy już całkowicie zwolniłem otworzyłem oczy i wypadłem z kominka. Na szczęście ręce, które wyprostowałem zamortyzowały upadek. 
- Nienawidzę tego - mruknąłem wstając. 
- Wiem - powiedział Scorpius. 
Stał naprzeciw mnie, a na twarzy miał przyklejony ogromny uśmiech. Zacząłem otrzepywać się z proszku. 
Czy on zawsze musi być ode mnie wyższy? Straciłem już nadzieję, że kiedykolwiek będę od niego wyższy. 
Kiedy się otrzepałem zauważyłem rodziców Scorpiusa za nim. Co prawda nie jestem u nich pierwszy raz. Byłem u nich już kilka razy nawet wtedy kiedy już wiedzieli, że jesteśmy razem. Otrzymałem wtedy w prezencie od pana Malfoya pogawędkę na temat: "Co się ze mną stanie jeżeli skrzywdzę jego syna". Powinienem czuć się przy nich już w miarę swobodnie, ale nadal bałem się, że zrobię coś źle. 
- Dzień dobry pani Malfoy, dzień dobry panie Malfoy - skinąłem do każdego głową. 
Zauważyłem, że Scorpius przewraca oczami. 
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Był to salon utrzymywany w jasnych barwach. Tylko kanapa, fotele i stolik na kawę były w ciemnych kolorach. 
- Z tego twojego listu niczego nie zrozumiałem. Lepiej będzie jak mi wszystko powiesz - powiedział Scorpius. 
- Może następnym razem czytaj ze zrozumieniem? - zaproponowałem. 
- I tak byś mi wszystko powiedział - blondyn machnął ręką w powietrzu. - Opowiadaj. 
Westchnąłem. 
Zauważyłem, że jego rodzice zaczęli mnie uważnie obserwować. Usiadłem na kanapie i zacząłem opowiadać. Powiedziałem, że dzisiaj zamierzałem im powiedzieć o mojej orientacji, o tym jak wstałem i wyszedłem z domu.
- Oni mnie nienawidzą - powiedziałem na zakończenie opowieści po czym schowałem twarz w dłoniach. 
Poczułem, że ktoś dotyka moich kolan. Podniosłem głowę i zobaczyłem Scorpiusa kucającego przede mną z dłońmi na moich kolanach i lekkim uśmiechem na twarzy.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział czule.
Uśmiechnąłem się lekko na te słowa. 
Szarooki wstał i odwrócił się do swoich rodziców.
- Może Albus nocować u nas? - zapytał.
- W takiej sytuacji... Lepiej będzie jak zostanie u nas - powiedział tata Scorpiusa.
- Dziękuje - powiedziałem cicho. 
Na moje usta wkradł się uśmiech, a w oczach zebrały się łzy szczęścia.
Koniec Wspomnienia
Czemu musimy sobie coś przypomnieć w momentach, w których nie powinniśmy o tym myśleć? 
Wstałem z ziemi i skierowałem się do pokoju wspólnego Ślizgonów omijając nauczycieli.